środa, 6 maja 2015

#8 "Koszmar"

Noc. Droga. Las.
Ciemność. Światła. Błysk.
Pisk. Zderzenie.
Krzyk. Ból. Płacz.
Cisza...
Ciemność...
Obudziłam się. Spojrzałam w głąb zalanego ciemnością pokoju. Utkwiłam wzrok w księżycu który dzisiaj był w pełni. Nie zasnęłam już do końca nocy. Przeszłam do kuchni, zrobiłam sobie gorącą herbatę i wróciłam do łóżka. Siedziałam tak do rana sącząc powoli każdy łyk... To znów ten sam koszmar od roku. Chociaż teraz już i tak co raz rzadziej mi się śnił... Być może to kwestia czasu...

Siedziałam przed laptopem w ten sobotni poranek i popijając kolejny kubek zielonej herbaty przeszukiwałam oferty pracy na wakacje. Trzeba jakoś ten czynsz i rachunki opłacić, zarobić na to życie... Kelnerka... Opiekunka do dziecka... Roznoszenie ulotek... Sprzątaczka... Pomoc w magazynie... Asystentka kucharza... Za ladą w spożywczym... Za ile? 3 zł za godzinę?! Nie, nie, nie... Wszystko nie tak... Naprawdę nic lepiej płatnego nie ma? Siedziałam już dobre pół godziny i z każdym kolejnym postem coraz bardziej się dołowałam... Po maturze trzeba będzie znaleźć sobie jakąś pracę wreszcie się ustatkować... Nie pójdę na studia. Nie mam na to pieniędzy. Od śmierci rodziców mieszkam sama na trzydziestu metrach kwadratowych na trzecim piętrze i ktoś to musi utrzymywać. Nie pozostał mi już nikt z rodziny. A w dodatku nie mam kompletnego pojęcia co bym chciała robić w życiu. Świetnie, no po prostu świetnie. Zalegam z rachunkami, renta nie wystarczała na wszystko... Miałam oczywiście stypendium które skończy się po maturze więc jakoś to szło.
To było rok temu... Rodzice wyjechali na weekend majowy do Zakopanego a ja zostałam w domu. Miałam zbyt dużo nauki przed końcem roku szkolnego i nie dałabym rady zaliczyć wszystkiego jeśli pozwoliłabym sobie na kilkudniowy wyjazd. Poza tym chciałam żeby wyjechali gdzieś razem, tylko sami, spędzili romantyczny weekend poza domem, jak za czasów młodości... Zgodzili się, żeby została. Miałam więc za zadanie zająć się domem, być grzeczną córeczką jak zawsze i nie urządzać imprez - chociaż patrząc na mnie i na liczbę moich potencjalnych przyjaciół, tak naprawdę nawet nie byłoby gdzie i z kim urządzić domówki... Wyjechali na 4 dni. Jeszcze pamiętam jak dzwoniła do mnie gdy wyjeżdżali w drogę powrotną, że będą za jakieś 5 godzin bo straszne korki na "zakopiance"... Pamiętam jej ostatnie słowa... "Puszę Ci smsa jak się wydostaniemy na autostradę, szykuj nam na 22 coś dobrego do jedzenia, całujemy, pa..." I odtąd nie dostałam już żadnej wiadomości... Nie przejęłam się tym za bardzo, bo stwierdziłam, że mama po prostu zapomniała. Zamiast tego, około 21 zadzwonił telefon...
- Halo? - odebrałam.
- Witam, starszy aspirant Tadeusz Nowak przy telefonie - odpowiedział mi głos starszego mężczyzny - Czy dodzwoniłem się do pani Weroniki Mroźnej?
- Tak, to ja, słucham? - potwierdziłam.
- Czy mogłaby pani przyjechać na najbliższy posterunek policji w przeciągu pół godziny? - kontynuował.
- Tak, ale czy coś się stało? - zapytałam zdziwiona.
- W takim razie proszę przyjechać, dziękuję. Wszystkiego dowie się pani na miejscu. - chłodno zakończył rozmowę.
Stałam tak jeszcze chwilę z telefonem przy uchu, zastanawiając się co to w ogóle może znaczyć. Chciałam dodzwonić się do mamy, żeby zapytać czy coś o tym wie, ale miła pani w słuchawce odpowiadała mi tylko, że wybrany abonent jest chwilowo niedostępny. Zrezygnowałam po trzecim razie i zaczęłam zastanawiać się jak dostać się do miasta o tej porze. Chyba najlepszym i jedynym rozwiązaniem był rower, więc zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, telefon, dokumenty i słuchawki, wsiadłam na niego i pojechałam.
Gdy dotarłam i zgłosiłam się na posterunku, pani skierowała mnie do pokoju 215. I tam, przywitał mnie oczywiście ten wyjątkowo niemiły, starszy aspirant Nowak.
- Witam, proszę wejść i usiąść - zaprosił mnie do gabinetu - Poproszę pani dokumenty.
Podałam mu dowód. Zlustrował go dokładnie, coś zapisał na kartce zatytułowanej "protokół" i wyszedł z pomieszczenia. Panowała grobowa cisza. Czułam bicie swojego zdenerwowanego serca. Rozglądałam się po pokoju, żeby jakoś zająć myśli czekając na jego powrót. Zdecydowanie było tutaj zbyt poważnie i dołująco. Ja chyba bym nie mogła tutaj pracować, przynajmniej nie w tym pomieszczeniu. Nie potrafiłabym się skupić w tak smętnym miejscu. Na lewej ścianie wisiały tablice korkowe przeładowane protokołami, listami gończymi, dokumentami i portretami pamięciowymi zapewne - jakiś przestępców. Po prawej natomiast, stały jeszcze dwa biurka w tej chwili akurat puste. Pewnie miał ciekawe towarzystwo więc nie potrzebował ładnej przestrzeni. Okno było oczywiście zakratowane. Zawsze mnie to bawiło. Po co zamykać okna w pokojach policjantów? Zresztą... Nie obchodziło mnie to na tyle by poświęcać temu aż tyle uwagi. Nowak wrócił do pokoju i zaczął coś pisać nadal nie racząc się do mnie odezwać. Widać że rozmowa chyba go nie interesowała, albo tak był skupiony na swojej pracy. A właśnie, co on w ogóle robił? Miał mi powiedzieć na komisariacie po co mnie wezwano. A o dalej milczał jak zaklęty. Nerwy zbierały się we mnie i powoli zaczynały mi puszczać...
- Przepraszam bardzo - zwróciłam się do aspiranta najmilszym tonem jakim mogłam i z wymuszonym uśmiechem. Podniósł na mnie wzrok znad kartki - Co tu się do cholery jasnej dzieje? Dlaczego mnie tutaj wezwaliście o tej porze, nie podając powodu, a teraz jeszcze bez mojej zgody spisujecie mnie, nawet nie wiem za co?! - wybuchnęłam.
- O, a to pani jeszcze nie wie? - wyglądał na wyraźnie zdziwionego - Pani rodzice mieli wypadek samochodowy. Oboje nie żyją. Zginęli na miejscu. - odpowiedział mi.
Na te słowa wybuchnęłam śmiechem.
- Przepraszam, ale to chyba jakaś pieprzona pomyłka - zaprzeczyłam kręcąc głową.
- Wydaje mi się, że jednak nie. Pani rodzice, Aleksandra i Robert nie żyją. Zginęli w wypadku drogowym na drodze krajowej numer 7 przed Krakowem, w zderzeniu czołowym z tirem. Kierowca jest w szpitalu z lekkimi obrażeniami. Prawdopodobnie zjechał on na sąsiedni pas, którym prawidłowo poruszali się pani rodzice i w wyniku siły zderzenia zginęli na miejscu. Śledztwo wyjaśni okoliczności zdarzenia.
Co za pieprzona bzdura. Zamarłam. O mój Boże. Siedziałam tam wbita w niewygodne krzesło i próbowałam połączyć wątki. Wyjechali z Zakopanego. Jechali zakopianką. Miała pisać smsa. Nie napisała. O mój Boże. Jakiś idiota wyjechał prosto na nich. Oni zginęli. On przeżył. Pamiętam, że patrzyłam się prosto na Nowaka przez dobre pięć minut, a potem urwał mi się film. Obudziłam się leżąc na twardej ławce na korytarzu w komisariacie, a przy mnie siedziała jakaś policjantka. Gdy zauważyła, że się obudziłam krzyknęła do pokoju przed sobą:
- Tadek! Obudziła się! Chodź no tutaj!
Aspirant zaraz przyszedł i wydawał się już nieco milszy. Chyba przejął się tym, że zemdlałam. Odwiózł mnie do domu i zapytał tylko czy jestem pełnoletnia. Kiedy już przyswoił informacje, zalecił mi abym poszła spać i jutro rano zgłosiła się na komisariat w celu wyjaśnienia reszty rzeczy.
Następne dni to była melancholia. Policja, szpital, policja, zakład pogrzebowy, kościół, policja, cmentarz, sąd, policja i jakiś pieprzony psycholog sądowy. Myśleli że co? Mam się jeszcze obcej osobie zwierzać?! Nie w tym życiu. Błagam, ktoś kogo znam godzinę i opowiem mu jakąś historię ma mi pomóc? Niby jak skoro w ogóle nie zna mojej sytuacji a ja nie mam ochoty na zwierzenia? Chodziłam na sesje przez tydzień bo taki był wymóg sądu i dałam sobie spokój. Na pogrzebie nie było dużo ludzi - kilku sąsiadów i znajomych z pracy, nie mieliśmy zbyt dużej rodziny - większość za granicą, a Ci którzy pozostali w Polsce, albo już nie żyli albo w ogóle o tym wszystkim nie wiedzieli. A ja nie miałam zamiaru ich o tym informować. Sama sobie poradzę, nie potrzebuję zainteresowania rodzinki. I tak nigdy nie utrzymywaliśmy z nimi lepszych kontaktów, więc i teraz na pewno nie okażą wsparcia. Zrobią tylko sztuczne zamieszanie, obiecają że pomogą, okażą zainteresowanie przez miesiąc, góra dwa... A potem - radź se sama, przecież my też mamy swoje życie. Z rodziną to dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
I tak właśnie zostałam sama na tym świecie. Jedyne wsparcie dostałam od osoby którą znałam od wieków. Lena. Ale zrobiła to, bo tylko w taki sposób mogła mi podziękować za to co dla niej robię. Ona też nie miała lekko. Tylko że ona swoje problemy sama sobie stworzyła, natomiast ja, dostałam prezent od losu. Ale mniejsza z tym. Byłam z nią w trudnych dla niej chwilach. Ona była ze mną w moim koszmarze. Lena ma tylko matkę prostytutkę która się nią rzecz jasna nie zajmuje i też musi sobie radzić sama. Ojca nie zna. Żyje w świecie nałogu, więc i sama się w jeden wpakowała. A ja już nie wiem jak jej pomóc...

Jedyne uczciwe ogłoszenie wydawało się być tym o pracy kelnerki. Wysłałam więc na podanego maila swoje CV i formularz zgłoszeniowy. Ewentualnie ta pomoc na magazynie. Pakowanie paczek w firmie kosmetycznej, całkiem dobrze płacą... 6 za godzinę... Dobra. Napisałam. Cokolwiek.
Dostałam smsa od Michała... "Kochana, jak się czujesz?" odpisałam "Źle" ... "Dlaczego? Co się stało?" ... "Znowu nieprzespana noc. Nie mam ochoty na rozmowę." ... "W porządku, ale mogę Ci jakoś pomóc?" ... "Dzisiaj nie, ale dziękuję za troskę" ... "Pamiętaj, jestem przy Tobie" . Mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu. Włączyłam muzykę. Teraz jedyna piosenka która była idealna dla mojego nastroju to "Even My Dad Does Sometimes". Załączyłam play i rozpłakałam się... Siedziałam tam na kanapie i ryczałam jak bóbr. Dlaczego to życie mi się tak popieprzyło...

Ballada leciała już w kółko od godziny, a ja dalej nie mogłam się ogarnąć. Otarłam łzy z policzków, zanuciłam sobie słowa pod nosem....
...just for tonight... hold on...
Dobra. Koniec.
Nie daj się. Ogarniamy.
Będzie dobrze. Raz, dwa...
Wstałam z sofy i poszłam sprawdzić pocztę, ale jedyne co w niej znalazłam to oczywiście kolejne rachunki za gaz i prąd. Rzuciłam je na stos który powoli rósł na stoliku w przedpokoju. Za kilka dni się tym zajmę.
Przeczesałam moje długie brązowe włosy i przejrzałam się w lusterku zawieszonym w łazience. Koszmar. Wory pod oczami, rozdwojone końcówki, masakryczne odrosty, niedomyty makijaż z wczoraj. Stanęłam na wadze. Elektroniczny wyświetlacz wskazał 73,6 kg. Wow. To już siedem kilo od krytycznego momentu sprzed czterech miesięcy. Ale i tak jeszcze dużo przede mną.
Wróciłam do pokoju i spojrzałam na zegarek. Trzynasta. Trzeba coś zjeść. Uszykowałam sobie pożywny obiad. Zrobiłam sobie krótką przerwę w celu rozplanowania reszty dnia. Matura za miesiąc, ale chyba wszystko mi już jedno. Na nic mi to gdy nie mam kasy na studia. Byle skończyć tą szkołę. Ale zawsze byłam dobrą uczennicą więc teraz to wstyd byłoby tak zawalić te kilkanaście lat edukacji. Zabrałam się więc za czytanie zaległych lektur. Tak upłynęło mi kilka godzin. Nim się obejrzałam było ciemno. Nagle zadzwonił mój telefon. Kto to może być o tej godzinie? Michał? Nie, nie mam ochoty na rozmowy. Spojrzałam na wyświetlacz na którym ukazało się "Lena".
Odebrałam.
- Stara......aaaa!!! Wbijaj .... na chat....eee!!! - zadarła się do słuchawki - Jest zaje....ta imprezaaa!
Przewróciłam oczami. Znowu to samo.
- Lena, na litość boską! Ogarnij się! - krzyknęłam dosyć głośno, żeby mogła mnie usłyszeć w huku głośnej muzyki która nawet mnie drażniła przez telefon - Co tam się dzieje?!
- A, a, ale... No jak to co? Co.. Jak to co się dzieje? Co się... dzie...je.. - jej głos nagle ucichł.
- Lena?... Lena!! Do jasnej cholery, będę tam za pięć minut wytrzymaj jeszcze chwilę! Słyszysz? Lena!!! - rzuciłam i błyskawicznie się rozłączyłam. Zadzwoniłam po Michała.
- Michał, błagam Cię przyjdź teraz szybko na przystanek, moja przyjaciółka ma kłopoty, musimy jej pomóc!!! - krzyknęłam do telefonu.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony.
- Wyjaśnię Ci po drodze, ale przygotuj się na koszmar! - rzuciłam na zakończenie i się rozłączyłam.
Związałam włosy w kitkę, zmyłam pozostały wczorajszy makijaż, podkreśliłam na nowo szybko rzęsy, przebrałam się z piżamy w jakąś bluzkę i pierwsze lepsze spodnie, chwyciłam telefon, dokumenty i wybiegłam z mieszkania. Urządziłam sobie sprint na przystanek a po drodze zgarnęłam Michała. Opowiedziałam mu dysząc, że biegniemy do mojej przyjaciółki która się ostro nawaliła i może mieć kłopoty. Kiwnął tylko głową na znak zrozumienia. Gdy zbliżaliśmy się jej domu już z daleka dał się słyszeć huk głośnej muzyki. Przebiliśmy się przez tłum sterczących przed wejściem nieznajomych którzy palili bliżej nieokreśloną substancję. Wolałam nie wiedzieć co to było, ale na pewno nie były to zwykłe papierosy. Gdy dotarliśmy do drzwi i przebiliśmy się do przedpokoju, spróbowałam ogarnąć sytuację. Na stole w kuchni tradycyjnie walały się tony puszek po piwie, puste flaszki po czystej i inne trunki. W zlewie kuchennym leżała też spora ilość potłuczonego szkła, a na blacie resztki pizzy i chipsów. Przekopałam się przez ten chlew do salonu. Tam to dopiero był istny koszmar. Zajęło mi dłuższą chwilę zlokalizowanie ławy stojącej w centrum pokoju, na której aktualnie leżała jakaś obściskująca się para. Obok, na kanapie leżała kolejna, którą zdecydowanie za bardzo poniósł melanż. Nie chciałam na to patrzeć. Aktów miłości się zachciało... Mojej przyjaciółki nie musiałam długo szukać bo zaraz zauważyłam ją obściskującą się pod ścianą z jakimś facetem. Jego dłonie zdecydowanie znajdowały się w miejscu w którym nie powinny być.
- Lena!!! - chwyciłam ją za ramię i wyrwałam z uścisku kolesia.
- Eeej! Co jest kurwa?! - zdarł się typek - Zostaw nas!
- Zamknij się dupku! Lena, chodź! - sprowadziliśmy ją do kuchni, gdzie przynajmniej można być odetchnąć świeższym powietrzem. Ledwo trzymała się na nogach więc Michał wziął ją pod ramię a ja próbowałam otrzeźwić. Chwyciłam jej twarz w dłonie i popatrzyłam jej w oczy.
- Lena!!! Ogarnij!!! Błagam Cię!!! - krzyczałam jej w twarz, ale ona zdecydowanie już nie kontaktowała - Ile wypiłaś?! Co piłaś?! - bezskutecznie próbowałam coś z niej wydobyć.
- Eeee... - patrzyła na mnie z tym typowym uśmieszkiem najebanej w cztery dupy i próbowała sklecić jakąś odpowiedź - Daj.... mi... - zaczęła machać ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Laska!!! Poznajesz mnie?! - zaczęłam ją klepać po twarzy, żeby choć trochę otrzeźwiała ale ona nadal się tylko uśmiechała i patrzyła beztrosko w przestrzeń z lekko przymrużonymi oczami.
- Eee... nie... co.. co... je.. - wydusiła z siebie.
No pięknie. Już nawet mnie nie poznaje. Stwierdziłam, że musimy ją zabrać na świeże powietrze. Michał właśnie się za to zabierał, gdy ona nagle bezwładnie obsunęła się na podłogę i dostała drgawek.
- Lena!!! - wrzeszczałam z przerażeniem. Tak źle nie było jeszcze nigdy. Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach - Lena... - spanikowana próbowałam ustabilizować jej głowę.
Trwało to może kilkanaście sekund. Nagle się uspokoiła. Przytuliłam ją. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie,  wydusiła z siebie bełkoczące "Prze...pra...szam".
- Dzwoń po pogotowie!!! - krzyknęłam do Michała. Posłusznie to zrobił, wpatrując się w Lenę pełen przerażenia.
Patrzyła się na mnie jeszcze przez chwilę, po czym bezwładnie wysunęła się z mojego objęcia...
Zemdlała.

3 komentarze:

  1. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji :o świetne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Łoł, łoł i jeszcze raz łoł. Zatkało mnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję wszystkim, mam nadzieję że pozytywnie zaskoczyłam, w następnym rozdziale ciąg dalszy, powiem tylko - oj, będzie się działo..... :)

    OdpowiedzUsuń