sobota, 16 maja 2015

#10 "Konsekwencje"

Tym razem to chyba ja zemdlałam. Obudziłam się na szpitalnym łóżku. Gdy tylko dotarło do mnie gdzie leżę, podniosłam się i oparłam na łokciach. Obok mnie siedział Michał.
- Co.. co się stało? - spytałam zdezorientowana przecierając oczy.
- Chyba ze stresu i zmęczenia zemdlałaś - odpowiedział ze współczuciem.
- Naprawdę? - podniosłam się całkowicie i usiadłam na brzegu łóżka - Długo byłam nieprzytomna?
- Od razu jak to się stało przeniosłem Cię tutaj z polecenia lekarza i słodko odespałaś trzy godziny - uśmiechnął się.
Westchnęłam i spojrzałam na niego z uśmiechem. Przeczesałam palcami poplątane włosy. Zmrużyłam oczy, skupiłam się próbując sobie przypomnieć co się działo przed moim spektakularnym omdleniem... Lena!
- Matko kochana! A co Leną?! Dobrze pamiętam, że rozmawialiśmy o... operacji?! - powiedziałam z przerażeniem - Gdzie lekarz? Muszę z nim porozmawiać!
- Zostań, ja go zawołam - odpowiedział i wyszedł.

- Pani Weroniko, proszę odpocząć. Wszystko się stabilizuje - zaczął lekarz - Pani Lena właśnie przed chwilą się obudziła, rozmawiałem z nią... Jest już w pełni świadoma. Powoli przypomina sobie co się działo i dlaczego tutaj trafiła.
- Naprawdę?! Muszę się z nią zobaczyć! - zerwałam się z łóżka, ale momentalnie zakręciło mi się głowie.
- Heeej... Spokojnie - powiedział Michał łapiąc mnie aby nie wyrżnęła jak długa przed siebie. Posadził mnie z powrotem na łóżku.
- Właśnie, wszystko powoli. Wydaje mi się, że w tej chwili nie jest to najlepszy pomysł. Musimy wykonać pacjentce serię standardowych badań - tomografię głowy, badania krwi i kilka innych szczegółowych które pozwolą nam określić stan wątroby lub ewentualnych obrażeń wewnętrznych. Niech pani poleży jeszcze z godzinkę, dwie i wtedy pozwolę zobaczyć się pani z kuzynką.
- Naprawdę nie da się wcześniej? Ja się już dobrze czuję!
- Niestety - lekarz był stanowczy. A ja nie miałam siły się sprzeczać.
- No cóż... w porządku - odparłam zrezygnowana.
- A ja Cię przypilnuję - uśmiechnął się Michał i cmoknął mnie w policzek.
- Skoro mam jeszcze czas to chyba się zdrzemnę - odpowiedziałam ziewając.

- Ty wariatko! - wparowałam na OIOM i przytuliłam ją tak mocno, że jeszcze chwilę, a potrzebowałaby kolejnych badań - Wiesz jakiego nam stracha napędziłaś?!
Lena patrzyła na mnie z przerażeniem. Zerkała raz po raz, to na mnie, to na Michała. I zamiast powiedzieć coś od siebie, zadała chyba najmniej oczekiwane przeze mnie pytanie.
- Kto... to... jest...? - wyszeptała powoli.
Na początku nie skojarzyłam bo zapomniałam o obecności Michała w sali. Ale gdy już to zbuforowałam, odwróciłam głowę w jego stronę, puściłam mu dyskretnie oczko i ponownie spojrzałam na Lenę.
- Ed Sheeran - odparłam bez zastanowienia i uśmiechnęłam się szeroko. Lena miała teraz oczy jak dwie pięciozłotówki. Jej mina była bezcenna.
- Hi - odpowiedział Michał świetnie wczuwając się w rolę i podał jej rękę.
Zdezorientowana Lena patrzyła na niego nieufnie.
- Hey - odpowiedziała wreszcie i spojrzała na mnie - On jest prawdziwy?! - nadal była w szoku. Tak bardzo miałam ochotę wybuchnąć śmiechem ale resztkami sił się powstrzymałam.
- Nie, z plastiku - rzuciłam wyrafinowanym sarkazmem.
Spojrzała znów na niego i na mnie. Potem zmrużyła lekko oczy i ponownie zaczęła mu się przyglądać. Skanowała go od stóp do głów, a szczególnie przyglądała się jego twarzy - Ej! Przecież to nie jest on! - pisnęła po dłuższej chwili zastanowienia.
- No to raczej, wariatko! - wybuchnęłam śmiechem nie mogąc się już powstrzymać.
- W takim razie? Kto to? - odpowiedziała piorunując mnie wzrokiem.
- A, tak, przepraszam - wstałam, podeszłam do niego, chwyciłam go za rękę przeplatając nasze palce razem - To jest polska wersja Eda Sheerana. Michał. No i... jesteśmy parą - cmoknęłam go w policzek.
- Cześć, Michał jestem - odpowiedział unosząc rękę na znak "cześć".
Lena patrzyła na nas jakbyśmy co najmniej powiedzieli jej, że zabiliśmy człowieka.
- Co tu jest grane...? - zapytała nieźle zdziwiona - Długo mnie nie było w tym wymiarze? - zaśmiała się.
- No, co najmniej dwa dni. Ale to całkiem inna historia. Najpierw skupmy się na Tobie - odpowiedziałam piorunując ją wzrokiem.
- Co ja zrobiłam?! - zaczęła się bronić.
- Jeszcze się pytasz?! Mało Ci, że wylądowałaś w szpitalu?!
- Nic nie pamiętam...
- Może to i nawet lepiej... Ale ja nie dam Ci tej satysfakcji i za karę opowiem Ci wszystko ze szczegółami - zaśmiałam się złowieszczo, po czym opowiedziałam jej całą akcję ratunkową z poprzedniego dnia.

- O mój Boże... - westchnęła po wszystkim.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- Dziękuję? Przepraszam?
- Już lepiej - odpowiedziałam pretensjonalnie udając obrażoną.
Michał stał z boku i trzęsł się ze śmiechu... W tym czasie przyszedł doktor Lewandowski.
- Witam ponownie, pani Leno - wszyscy od razu spoważnieliśmy - Mam dobre i złe wieści. Dobra jest taka, że prawdopodobnie za tydzień będziesz mogła opuścić szpital. Natomiast zła jest taka, że wykryliśmy u pani przedwczesny stan zagrożenia - powiększoną wątrobę. Jeżeli nie będzie się pani stosować do leczenia dzięki którym opanujemy zagrożenie, będzie konieczny przeszczep, a jeśli z nim nie zdążymy może się pani pożegnać z tym światem - odpowiedział lekarz.
Lena słuchała go z przerażeniem. Łza spłynęła jej po policzku, ale szybko ją obtarła.
- Rozumiem. Czy mogę porozmawiać z Weroniką w cztery oczy? - odpowiedziała patrząc się w sufit.
- Oczywiście - odpowiedział, po czym wyszedł do dyżurki.
- Będę czekał na korytarzu - uśmiechnął się Michał i również wyszedł.

- Przepraszam kochana... - zaczęła z ciężkim westchnieniem - Bardzo było ze mną źle?
- Lena... Tak dalej być nie może... Który to już raz w tym miesiącu, roku, życiu ratuję Ci skórę?
- No tak, ale wiesz że...
- Tak, wiem - przerwałam jej stanowczo - Ale na litość boską, stara, to nie jest sposób na rozwiązanie tych problemów! W ten sposób tylko na chwilę zapominasz a często sama dodatkowo sobie je stwarzasz. Na przykład taką akcją jak wczoraj.
- Ale wczoraj było całkiem inaczej... Gorzej...
- Dlaczego niby?
- Oglądałam telewizję i siedziałam na sofie. Matka wróciła naćpana z jakimś gościem. Rzuciła na stół kopertę z hajsem, poszła się przebrać. Zostałam z nim sama. Po chwili przysiadł się i zaczął się do mnie dobierać. Spoliczkowałam go, ale to go tylko sprowokowało. Napalił się tak bardzo, że jeszcze chwila, a by mnie zgwałcił. Dobrze, że zdążyła się przebrać i wróciła do nas. Speszył się trochę gdy zobaczył, że go przyłapała. Ale ona miała to w dupie, bo nie kontaktowała. Powiedziała tylko słodkim głosikiem "Chodź kochanie!" i poszli sobie. Krzyknęłam za nią "Nienawidzę Cię dziwko!!!" i poszłam po kielicha.
- I zaczęła się impreza...
- Chwilę później... Najpierw obaliłam trzy kolejki czystej. Chciałam iść do Ciebie, ale w środku mnie aż się gotowało, musiałam się wyżyć, więc zadzwoniłam po kilku kumpli z poprzednich domówek, oni przyprowadzili swoich, a tamci kolejnych. No i się zebrało towarzystwo. Przynieśli trochę procentów, jakieś żarcie i już wszystko było gotowe. W tamtej chwili chciałam tylko zapomnieć o całym świecie, zapić się, zaćpać. Było mi wszystko jedno. Naprawdę chciałam się zabić.
- Mogłaś po prostu do mnie zadzwonić, przyszłabym, pogadałybyśmy coś byśmy poradziły...
- Wiem, ale rozumiesz, że nie jest to dla mnie proste. Mam bardzo wybuchowy temperament i przyznaję się do tego, po prostu się ostro wkurzyłam i nie potrafiłam opanować. Mówię - chciałam się wyżyć.
- A ja mówię, że nie możesz tam dłużej mieszkać, to Cię wykończy! Jak tylko wyjdziesz ze szpitala, przeprowadzasz się do mnie!
- Taak, dobrze że kiedy ona wróciła i rzuciła tą kopertę zachowałam trzeźwe myślenie. Po ich wyjściu wzięłam ją i otworzyłam. W środku jest 3 tysiące! Schowałam ją sobie w pokoju.
- Całkiem sporo, wystarczy na ucieczkę i kilka dni luksusu.
- Bez żartów, przeznaczę to na życie z Tobą. No przecież dołożę Ci się do czynszu tyle ile mogę, za prąd i to wszystko też będę płacić! Chyba nie myślałaś, że jestem taką egoistką! Poza tym, biorę ze sobą komplet kluczy. W razie gdyby brakło nam kasy zrobimy nalot na chatę i ją przeszukamy. Może znajdziemy jakiś hajs albo cudem coś do jedzenia.
- Jakoś przeżyjemy, może nie będzie tak źle.
- Wiem właśnie - uśmiechnęła się - Za tydzień gdy wyjdę stąd, wracam do domu, pakuję rzeczy i przenoszę się do Ciebie. Mam już tego dość!
- Co z maturą?
- Jakoś dam radę, zostało jeszcze 3 tygodnie...
- Uczyłaś się chociaż coś do tej pory?
- No... trochę...
- Lena! Musimy to zdać! Chociażby na to marne 30 procent!
- Jakoś to będzie..
- Nie, nie będzie. Przyniosę Ci tutaj książki, lektury, opracowania, podręcznik z matmy i angielskiego. Musisz coś ogarnąć bo naprawdę, nie zdasz.
- Serio...
- Serio, ty leniu! Tutaj masz spokój, wygodne łóżko, idealne warunki. Obiecaj, że się za to weźmiesz!
- Przynajmniej spróbuję...
- A pamiętasz jakie są warunki wspólnego mieszkania? - zapytałam stanowczym tonem.
- Tak, tak, zero ćpania i picia na tygodniu...
- W ogóle bez ćpania!
- No tak, tak, przecież to powiedziałam! Zaufaj mi, przecież wiesz, że chcę się zmienić!
- Mam taką nadzieję, bo w innym przypadku, wracasz do domu.
- Dobra, dobra, będę grzeczna. Koniec zabawy w dobrą mamusię. Ty mi się tutaj lepiej spowiadaj co to za Ed Sheeran, co on tu robi, skąd znasz takie ciacho no i jak to jesteście razem?! Czego mi nic nie powiedziałaś?! - sprytnie zmieniła temat.
- To długa historia... - próbowałam się wykręcić.
- Nawet nie próbuj... Mam mnóstwo czasu i tak spędzę tutaj najbliższy tydzień. Muszę mieć o czym rozmyślać!
- Masz się uczyć!
- To też, ale nie na samej nauce życie polega!
- Ale jesteś...
- No jestem, jestem. Gadaj mi no już. Wszystko w szczegółach.
Opowiedziałam jej więc całą historię od początku do końca. Od tego pamiętnego spotkania na przystanku, przez nieudaną randkę, historię Olgi, ich kłótnię, jego kłamstwo, moje przebaczenie, udaną randkę, spacer nad staw, pocałunku, nocy nad stawem, rozmowie do rana, kończąc na wczorajszej akcji, tym jak mi pomagał ją ogarnąć i czuwał tu ze mną całą noc.
- Ale słoooooooodziak! - zapiszczała klaszcząc, przygryzając wargę i tuląc mnie mocno - No to gratulacje! Jejku jak Ci zazdroszczę....
- Czuję, że to może być to. Oj no rozumiesz, to jest tak, że mam wrażenie jakbym go znała kurczę od zawsze a tak naprawdę minęło kilka tygodni od naszego poznania.
- No mówię, że słooooooodziak! - zaśmiała się.
- No dobra... Niech Ci będzie - przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się - Czuję się szczęśliwa. Mam nadzieję, że szybko się to nie skończy. Czasami też trochę nie wiem jak się zachowywać... To mój pierwszy związek, no sama rozumiesz...
- A jak całuje?
- Lena!
- No co? Gadaj...
Uśmiechnęłam się przewracając oczami. Zaczęłam chichotać.
- Jeeeej....Cieszę się razem z Tobą! - nie przestawała się szczerzyć - To kiedy ślub?
- Lena!
- A dzieci, małe, słodkie rudzielce? - zachodziła się ze śmiechu.
- Przestań wariatko, bo jeszcze Ci się pogorszy! - próbowałam ją ogarnąć, ale sama mimowolnie znów zaczęłam chichotać.
- Ooo, książę na rudym koniu za drzwiami! Wpuść go, pogadam sobie, muszę wyczuć czy to dobry kandydat na szwagra!
- Nienawidzę Cię.... - wyszeptałam morderczym głosem po czym wstałam i udałam się w stronę drzwi, żeby wpuścić Michała do środka.
- Też Cię kocham! - odpowiedziała posyłając mi buziaka.

Po tym całym dniu pełnym emocji i pogaduszek, Michał odprowadził mnie do domu.
- Przepraszam za to przesłuchanie, sam widzisz, Lena jest nieźle pokręcona - powiedziałam z politowaniem.
- Pozytywna wariatka - zaśmiał się.
- Jak widzisz po wczoraj, wariatka, nie zawsze do końca pozytywna... - odpowiedziałam.
- Zostać z Tobą? - uśmiechnął się.
Tak! Tak! No weź, będzie tak romantycznie, oglądniecie jakiś film, poprzytulacie się, zaśniesz w jego objęciach...
- Nie, dzięki. Zobaczymy się jutro w szkole. Trzeba to jakoś zakończyć, zostały dwa tygodnie.
Oj Weronika, nieładnie, dobrze wiesz, że chciałaś to rozegrać inaczej...
- A właśnie, propo tego. Ja jednak nie będę już chodził do szkoły. Douczę się w domu, na spokojnie, jakoś przebrniemy przez tą maturę... - westchnął.
- E, to szkoda. No to widzimy się PO szkole... - udałam smutną.
- Widzimy się po szkole - przytulił mnie - Wpadnę do Ciebie, oglądniemy jakiś film, zrelaksujemy się, pobędziemy trochę razem.
- Powinniśmy się uczyć - zaśmiałam się gorzko.
- Zawsze możemy się najpierw pouczyć a potem się rozerwiemy - wybrnął sprytnie.
- Do jutra - uśmiechnęłam się.
Pożegnał mnie romantycznym pocałunkiem i odszedł. Zamknęłam drzwi, rzuciłam torebkę na kanapę i w iście dramatycznym geście rzuciłam się na kanapę. Zasnęłam momentalnie.

Obudziłam się chyba pół wieku później. Wiosenne promienie słońca przebijały się przez zasłonięte rolety, a niewygodna kanapa skutecznie zmuszała do zebrania swoich zwłok i wstania. Mimowolnie zwlekłam się z sofy i ziewnęłam. Wnioskując po porze dnia za oknem, był chyba... ranek? Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, żeby dokładniej odnaleźć się w czasoprzestrzeni.... 11:48... Spoko... Zaraz, zaraz. Która?! Co jest dzisiaj?! Spojrzałam jeszcze raz. Poniedziałek, 20 marca. O cholera... znowu zaspałam, i to konkretnie. Westchnęłam zrezygnowana. Teraz to już nie pójdę na lekcje, to bezsensu, zresztą... i tak mało kto już chodzi do szkoły. Sama to ogarnę. Każdy uczy się w domu. Oceny mam już poprawione maksymalnie jak się da więc jeden dzień mnie nie zbawi.
Sprytnie się usprawiedliwiasz, wzorowa uczennico, sprytnie.
Westchnęłam.
Wstałam z kanapy i powędrowałam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie. Tak. W południe. Gratulacje, Weronika. Zdrowy styl życia, regularne pory posiłków, taka sytuacja... Westchnęłam już chyba po raz setny dzisiaj. Skoro nie idę do szkoły to może Michał wpadnie wcześniej? Taaak! Ja to jestem jednak genialna! Ten pomysł tak bardzo mi się spodobał, że od razu do niego zadzwoniłam. Jemu również. Powiedział, że się ogarnie i w przeciągu pół godziny jest u mnie. Idealnie. Akurat zdążę ogarnąć ten syf i całą siebie. A zdecydowanie jest co ogarniać. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, nałożyłam lekki makijaż. Założyłam dresy i luźny podkoszulek. Perfecto.
Południe spędziliśmy na nauce i podsumowaniu lektur maturalnych. Wspólnie wymienialiśmy się informacjami, za każdym razem dochodząc do wniosku, że niektóre rzeczy są naprawdę bez sensu. Romantyzm, pozytywizm (i wszystko co tam jest dalej) to zdecydowanie moje najbardziej znienawidzone epoki literackie. Na przykład taki Mickiewicz - ewidentnie musiał coś jarać pisząc Dziady. Przecież to się prawie kupy nie trzyma. Jakoś przebrnęliśmy przez cztery najgorsze lektury na każdą poświęcając godzinę. Pan Tadeusz, Lalka, Zbrodnia i kara. Zrobiłam też spaghetti na obiad, zjedliśmy, po czym ogarnąwszy jeszcze dwie lektury, którymi zaszczyt miały być Wesele i Przedwiośnie, włączyliśmy sobie film. Otworzyłam też wino i nalałam nam po kieliszku. Wybraliśmy "Czas na miłość". Leżeliśmy sobie tak na kanapie wtuleni w siebie, oglądając ten romantyczny film. No, cudnie, kto by pomyślał. Weronika i Michał, zakochana para. E tam, nie rymuje się, szkoda... Po skończonym filmie atmosfera była tak perfekcyjna, że nic nie było w stanie nam jej popsuć. Michał też zdawał się to czuć bo zaraz zapytał:
- Może zostanę na noc?
Wino sprawiło, że momentalnie przytaknęłam. Zresztą, zgodziłabym się chyba na wszystko, byłam tak rozmarzona.
- Poczekaj 5 minutek, skoczę tylko do domu po kilka rzeczy, za chwilkę wracam.
Pokiwałam głową z uśmiechem i odchyliłam głowę do tyłu kładąc ją na zagłówku kanapy. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Michał wyszedł.
Minęło kilkanaście sekund gdy nagle ktoś mocno kopnął w moje drzwi, które posłusznie się otwarły pod wpływem użytej siły. Podskoczyłam przestraszona na kanapie. Pochyliłam się, żeby zajrzeć do przedpokoju, ale ten ktoś mnie wyprzedził. Do mojego salonu wtargnęła szczupła postać ubrana w czarne spodnie, czarną skórzaną kurtkę i z kominiarką na twarzy. W prawej ręce trzymała sporych rozmiarów nóż, który zakrawał już nawet pod tasak. Kierowała go w moją stronę. Sparaliżowana wpatrywałam się w nią z przerażeniem. I to był błąd. Powinnam była zacząć krzyczeć, może wtedy ktoś z sąsiadów przybiegłby mi na pomoc. Zanim otrzeźwiałam i zrozumiałam co mam robić, postać podbiegła do mnie i zakryła mi dłonią usta. "Cicho!" wysyczała przez zęby. Pokiwałam szybko głową. Kilka sekund później zakleiła je szeroką taśmą, po czym zawiązała na nich szalik. Związała mi też ręce zaplatając je do tyłu. Następnie zakryła mi oczy więc moje przerażenie, osiągnęło apogeum. Przyłożyła mi tępą stroną nóż do szyi i wyszeptała: "Siedź cicho, bo zrobię Ci krzywdę. Idziesz ze mną..." Posłusznie pokiwałam głową i wstałam z kanapy. Wytrzeźwiałam w sekundzie. Potem pamiętam tylko fragment drogi na dół klatki schodowej. Wyszłyśmy z bloku, a ona obróciła mnie kilka razy w obie strony dzięki czemu skutecznie straciłam orientację. Zaczęło mi się kręcić w głowie więc cicho pisnęłam, ale zaraz poczułam mocniejsze przyciśnięcie noża na mojej szyi. "Cicho, mówię! Idziemy!" Po czym mocnym uściskiem chwyciła mnie z tyłu i zaczęła prowadzić w jakimś kierunku. Szliśmy tak dłuższą chwilę. Po około dziesięciu minutach dotarliśmy chyba do celu. Był to zapewne jakiś dom albo mieszkanie, bo słyszałam szczęk kluczy w zamku i otwierane drzwi. Dreptaliśmy jeszcze chwilę po mieszkaniu po czym postać popchnęła mnie w ten sposób, że upadłam na łóżko. Zaczęła mi ściągać wszystkie szaliki z twarzy, ale nadal mnie do końca nie rozwiązała pozostawiając moje ręce skrępowane. Dodatkowo splątała mi teraz jeszcze nogi. Ciekawe, gdzie mam uciec skoro nawet nie mam pojęcia gdzie jestem... Po odsłonięciu oczu ujrzałam tą samą zamaskowaną postać która bezczelnie wtargnęła do mojego domu i mnie... porwała. No a jak to inaczej nazwać? No normalnie mnie porwała! Co tu jest grane?! Co to za paranoja?! Siedziałam tak chwilę wpatrując się w jej oczy i próbując rozszyfrować kto to jest. Po sylwetce i oczach udało mi się określić, że to jakaś szczupła kobieta, dosyć wysoka brunetka, włosy miała związane w koka. Jej spojrzenie spotkało się z moim.
- Kim jesteś? - zapytałam nareszcie.
- To chyba ja powinnam zapytać kim jesteś...
- Skoro mnie porwałaś, to powinnaś wiedzieć kim jestem - odważnie konwersowałam z porywaczką.
- Nie pyskuj, cwaniaro! - uniosła się grożąc mi nożem.
- Powiesz mi co tu jest grane? Albo chociaż odsłonisz twarz?
Patrzyła się na mnie jeszcze chwilę, po czym chwyciła kominiarkę i ściągnęła ją...

1 komentarz: