czwartek, 28 maja 2015

#11 "Zbrodnia, kara, nagroda"

Zsunęła kominiarkę i ujrzałam tę twarz. To była ona.
To była Olga.
Porwała mnie psychofanka.
No pięknie. Po prostu pięknie. Żyć nie umierać.
- Olga... - westchnęłam
- Skąd znasz moje imię?! - krzyknęła - Aaa.. no tak! Oczywiście Michał Ci wszystko o mnie opowiedział!
- To nie tak poczekaj...
- Wszystko już rozumiem!
- W przeciwieństwie do mnie... Dlaczego mnie porwałaś?!
- Bo tak mi się podoba! Nie będziesz się spotykała z Michałem, on należy do mnie, rozumiesz gówniaro?!
- Olga, uspokój się...
- Spierdalaj! Nie będziesz mi mówić co mam robić! Michał jest MÓJ, i tylko JA mogę z nim być, ogarniasz?! Nie TY! My jesteśmy dla siebie stworzeni!
- No chyba tylko Tobie się tak wydaje...
- Milcz!
- Olga, zrozum, Ty i Michał to już skończone! Ogarnij się, on ma Cię dość! Przeprowadził się bo miał Ciebie dość! - krzyczałam do niej widząc narastająca wściekłość w jej oczach - To wszystko przez Ciebie! Nie rozumiesz, że z Tobą nie był szczęś... - nie zdołałam skończyć bo Olga zasłoniła mi usta i oczy szalikiem a chwilę później poczułam ostry ból w lewym ramieniu i straciłam przytomność...

Odzyskałam świadomość chwilę później. Przynajmniej tak mi się wydawało, że była to "chwila". Pierwsze co poczułam, to przeszywający ból w ramieniu. Nie krwawiło, ale rozchodzące się ciepło promieniowało mi aż do palców. Obudziłam się w pozycji leżącej na kanapie. Nie miałam już zasłoniętych oczu natomiast usta nadal tak. Spojrzałam na ścianę na której wisiał zegarek. Wskazywał 23:45. Olgi nie było w pokoju więc leżałam tam w bezruchu, żeby przypadkiem nie wabić jej do pokoju. Minutę później poczułam wibracje w tylnej kieszeni dżinsów. Telefon?! Jakim cudem ona mi go nie zabrała?! No no, panie i panowie, profesjonalny porywacz - zaśmiałam się w duchu... Zostawić ofierze telefon. Największy fail jaki można popełnić. A ja muszę wykorzystać tę szansę... Związane do tyłu ręce ułatwiły sprawę. Powoli wysunęłam go z kieszeni, odblokowałam wyświetlacz i przekręciłam się możliwie na prawo próbując go dostrzec. Po chwili gimnastykowania się udało mi się ułożyć w takie pozycji, że miałam swobodny dostęp do telefonu. Ujrzałam trzydzieści nieodebranych połączeń - naturalnie, od Michała, oraz kilkadziesiąt smsów o podobnej treści do "Gdzie jesteś?" "Dlaczego zniknęłaś?" "Co się stało?" itp. Postanowiłam mu odpisać bo kto wie, czy za drzwiami nie czyhała porywaczka gotowa usłyszeć każdy szept i prawdopodobnie ponownie mnie uśpić. Dzwonienie więc odpadało. Poza tym w tej pozycji to było zwyczajnie fizycznie niemożliwe... Wyklepałam powoli: "Olga mnie porwała, ratuj, jestem chyba w jej mieszkaniu" chwilę później otrzymałam odpowiedź "Ale ja nie wiem gdzie ona mieszka!" trochę mnie to zbiło z tropu, ale w sumie miał rację. Skąd mógł wiedzieć gdzie się zaszyła... "Zrób coś błagam" odpowiedziałam i schowałam telefon który mógł mi się jeszcze przydać i być może był moja jedyną deską ratunku. Było już późno więc ułożyłam się z jakiejkolwiek wygodniejszej pozycji niż byłam aktualnie i próbowałam zasnąć. Na szczęście, udało mi się po dłuższej chwili...

Obudziły mnie przebijające przez rolety promienie porannego słońca. Spojrzałam na zegarek. Było piętnaście po siódmej. Czyli o szkole znowu mogę dziś zapomnieć... Przynajmniej dziś nie z mojego powodu. Przekręciłam lekko głowę na lewo by ogarnąć wzrokiem pokój. I jak na komendę z głośnym hukiem wparowała do pokoju.
- Proszę bardzo księżniczka się obudziła.... - zaczęła kpiącym tonem.
- Ty wariatko, dałaś mi zastrzyk usypiający! - krzyknęłam.
- Bo za dużo gadałaś, proste - powiedziała to takim tonem, jakby fakt iż podarowała mi dawkę zakazanej substancji było czymś naturalnym, jak podanie szklanki wody do picia. Zagotowało się we mnie.
- Idiotko, wypuść mnie stąd natychmiast bo zaalarmuję policję! - zaczęłam wrzeszczeć jeszcze głośniej.
- Cicho... Chcesz kolejną dawkę? - powiedziała z ironicznym uśmieszkiem wskazując na stolik na którym leżał stos fiolek i strzykawek. Spojrzałam na nią z przerażeniem.
- Czego ode mnie chcesz? Jak długo jeszcze będziesz mnie tutaj trzymać i po co?
- Słuchaj, sprawa jest prosta. Albo odczepisz się od Michała, albo resztę życia spędzisz w moim pokoju lub mojej piwnicy - uśmiechnęła się.
- A ty znowu to samo... - patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
- Prosty warunek. Puszczam Cię wolno, idziesz do Michała ze mną, mówisz mu że z nim zrywasz i się stąd wynosisz. Wtedy ja zostaje jego dziewczyną i będę z nim już do końca życia.
- Gadasz jak obłąkana...
- Co? - spytała jakby niedosłyszała, rękę kierując w stronę strzykawek - Jeszcze jedno słowo...
- Dobra, już będę cicho, ani się waż faszerować mnie kolejną dawką psychotropów.
- Grzeczna dziewczynka. Zastanów się nad moją propozycją, bo innej nie dostaniesz - powiedziała i wyszła z pokoju.
Gdy już upewniłam się, że opuściła pomieszczenie, ostrożnie wyjęłam telefon z kieszeni i spojrzałam na wyświetlacz. Dostałam kilka wiadomości od Michała, ale szczególnie wróciłam uwagę na ostatnią:
"Kochanie, namierzyłem Twój telefon, zgłosiłem porwanie na policję, niedługo tam będziemy, nie martw się, wszystko będzie dobrze, kocham Cię:* " odpisałam tylko: "Uważajcie, może być uzbrojona. Groziła mi nożem!" Schowałam telefon do tylnej kieszeni.
Wow. Szykuje się niezła akcja.

Nie czekałam długo. Posiedziałam tam jeszcze może z pół godziny, po czym usłyszałam ostre pukanie do drzwi. Usłyszałam "Proszę otworzyć, policja!" No, zaczyna się. Kilka sekund później zszokowana Olga wpadła do pokoju i morderczym szeptem rzuciła w moją stronę:
- Nasłałaś na mnie psy?! - chwyciła nóż leżący obok strzykawek.
- Ja?
- Tak, kurwa, ty! Co tu robi policja?!
- A skąd mam wiedzieć?
- Nieee, ja się tak łatwo nie poddam.
W tym momencie funkcjonariusze wyważyli drzwi i wpadli do pokoju.
- Policja! Ręce do góry!
- Nie w tym życiu! - krzyknęła Olga rzucając w ich stronę nożem. Wbił się w ich ochronne tarcze. Mój Boże. Ona jest chora psychicznie.
- Ręce do góry!
Widząc jak w beznadziejnej jest sytuacji, otworzyła okno mówiąc:
- Stójcie bo skoczę!
- Olga! - krzyknęłam.
- Proszę zejść!
- Nie!
- Powtarzam proszę zejść bo użyję środków zapobiegawczych!
- Spierdalać stąd!!! - zdarła się na cały głos wdrapując się na parapet.
- Proszę zejść! Powtarzam po raz ostatni!
- Nie!!!
W tym momencie jeden z policjantów wyjął paralizator i strzelił w jej stronę. Padła przed siebie jak długa drgając na całym ciele. Funkcjonariusze momentalnie podbiegli do niej i obezwładnili ją. Gdy przestała się trząść podnieśli ją i zakuli w kajdanki i wyprowadzili z mieszkania. Patrzyła na mnie zawistnym wzrokiem...
- Jeszcze tego pożałujesz... - rzuciła przy wyjściu.
Zapadła kilkusekundowa cisza. Oczy powoli wypełniały mi się łzami.
- Michał... - załkałam gdy już ją wyprowadzili, a on momentalnie podbiegł do mnie i rozwiązał mi ręce i nogi. Przytuliłam go mocno.
- Co za wariatka... - powiedziałam przez łzy - Normalnie mnie porwała!
- Spokojnie, już dobrze, jestem przy Tobie... Już po wszystkim... - próbował mnie uspokajać, ale ja rozkleiłam się na dobre.

Gdy już wróciliśmy do domu i Michał zaparzył mi kubek melisy, przyjechali policjanci. Chcieli spisać protokół z tych wydarzeń. Powiedziałam wszystko po kolei jak było i zaznaczyłam, że tą wariatkę trzeba zamknąć w psychiatryku. Michał dodatkowo opowiedział im swoją historię z Warszawy i o konieczności przeprowadzki, o tym jak go znalazła. Gdy mundurowi wysłuchali naszych historii i spisali potrzebne rzeczy, pożegnali się i wyszli. Powiedzieli tylko, że będą do mnie dzwonić w tej sprawie i informować mnie o tym co dalej będzie z Olgą. Gdy już wyszli z mojego mieszkania powiedziałam do Michała:
- Kochanie... - westchnęłam ziewając - Nawet nie wiesz jak jestem Ci wdzięczna za ratunek. To było coś okropnego, nie wiem co by było gdyby ona zabrała mi telefon.
- Wtedy to chyba w życiu bym Cię nie odnalazł. A tak, mój kolega-haker namierzył Twój telefon i bez problemu udało nam się trafić do jej kryjówki.
- Dziękuję... - westchnęłam. Chyba po raz pierwszy cieszyłam się ze znajomości Michała z hakerem...
- Nie masz za co dziękować. To wszystko moja wina. To przeze mnie ta cała chora sytuacja...
- Nie, przestań! Nie obwiniaj się za to, że ona ubzdurała sobie coś nierealnego - przerwałam mu.
- Ale to wszystko przeze mnie. Uratowanie Cię było moim obowiązkiem. Nie przestałbym dopóki byśmy Cię nie odnaleźli. A to, że była tak głupia, żeby Cię nie przeszukać, to było naprawdę szczęście w nieszczęściu.
- Michał... Wróć teraz do domu, odpocznij, ja też chcę się zdrzemnąć, bo tą noc spędziłam na wyjątkowo niewygodnej kanapie, przez co czuję się jakby plecy miały mi zaraz odpaść.
- Oczywiście. Zadzwonię wieczorem - uśmiechnął się.
- Do usłyszenia - pożegnaliśmy się, po czym zastawił mnie samą.
Przykryłam się kocem i położyłam na kanapie. Zmęczenie wygrało bo już kilka chwil później straciłam świadomość i zapadłam w głęboki sen.

Gdy się obudziłam, był już wieczór. Spojrzałam na telefon. Była godzina dwudziesta. Wstałam, zrobiłam sobie coś do jedzenia, bo byłam niemiłosiernie głodna i wróciłam na kanapę. Włączyłam telewizor. Obejrzałam wiadomości. Jak zwykle, trochę polityki, nic ciekawego. Skakałam chwilę po kanałach w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu, ale oczy dosłownie mi się zamykały. Stwierdziłam więc, że oglądanie w tym stanie jest bezsensowne. Zaczęłam więc ponownie szykować się do snu lecz chwilę później dostałam smsa od Michała.
"Wrzuciłem nowy cover, sprawdź go!"
Uśmiechnęłam się pod nosem. Nareszcie coś ciekawego tego wieczoru. Co tym razem? Szybko sięgnęłam po laptopa który leżał na ławie i włączyłam go. Załadowałam YouTube i wyszukałam kanał Miheya. Jako najnowszy film ukazał mi się tytuł "You Need Me I Don't Need You in the style of Ed Sheeran (cover)"
Nie. Naprawdę? Czyżby podjął się tak trudnej piosenki? Muszę to sprawdzić.
Kliknęłam w filmik i po kilku sekundach usłyszałam znajomy riff. Tak, to było to... Zobaczyłam Michała i usłyszałam jego rapujący głos. Wow, był naprawdę dobry. Musiał długo to ćwiczyć. To było niesamowite z jaką precyzją wyśpiewywał słowa tego utworu. Do tego akompaniował sobie na gitarze. Mój mistrz. Natychmiast wysłałam mu smsa "Jesteś geniuszem. Kocham Cię". Przesłuchałam go jeszcze kilka razy po czym, ponownie usnęłam...

Obudził mnie telefon od Michała. Jego głos był tak entuzjastyczny, że od razu mimowolnie i ja się rozbudziłam.
- Kochanie!!! Nie zgadniesz co się stało! - zaczął niemalże krzycząc.
- No obawiam się że nie, nie zgadnę - zaśmiałam się - Ale na pewno coś dobrego, sadząc po Twoim głosie.
- Dostałem propozycje zagrania na festiwalu w Krakowie! Będę supportował jakiś znany zespół!
- Poważnie?! To fantastycznie!
- Jeszcze nie wiem jaki, ale mają mi powiedzieć do końca tygodnia a ja mam się za ten czas zastanowić czy przyjmuję ich propozycję.
- No to rozumiem, że chyba się nawet nie zastanawiasz?
- Oczywiście, że nie! Nie mogę przegapić takiej szansy!
- Proponuję to uczcić, wpadnij do mnie wieczorem - zaproponowałam.
- Ty wiesz jak mnie zmotywować! Już się nie mogę doczekać, buźki - pożegnał się.
Po rozłączeniu się z Michałem, byłam w mega dobrym humorze. Niestety, mój nadspodziewany zapał szybko opadł po zdaniu sobie sprawy z faktu, że za tydzień matura. O cholera, teraz to już żarty się skończyły, geniuszu. Zabierasz się ostro do roboty!
Wstałam, ogarnęłam swoją osobowość i udałam się do kuchni. Spożyłam pożywne śniadanko po czym poszłam do łazienki aby się wykąpać. Za kilka dni koniec roku szkolnego, trzeba będzie iść do szkoły na rozdanie świadectw, pożegnanie, bla bla... A co mi tam, pójdę z Michałem, zaszaleję.
Plan na dziś: nauka. Nie, nie, nie. Najpierw idę odwiedzić Lenę, przez to zamieszanie z porwaniem nawet nie miałam czasu iść do niej. Na pewno się już obraziła, nawet nie dzwoniła, cholera. Natychmiast wybrałam jej numer aby poinformować ją o moich planach najazdu na szpital. W sumie po jej głosie czułam, że się ucieszyła i dała mi do zrozumienia, że czeka na mnie. Tak więc, ogarnęłam się i wybrałam w odwiedziny.
Posiedziałam u niej kilka godzin, rozmawiałyśmy o maturze i nauce, ale oczywiście nie obyło się bez konieczności opowiedzenia jej jaką wielce szaloną przygodę przeżyłam przedwczoraj. Ku mojemu zdziwieniu, była dosyć przejęta i dziwnie spokojna. To dziwne jak na nią, normalnie to spodziewałam się, że mnie po prostu wyśmieje albo obróci to w żart. Tym razem była dziwnie poważna. Coś mi tu nie pasowało, ale nie chciałam wnikać. Pożegnałam się mówiąc, że mam w planach jeszcze dziś sporo nauki i muszę to ogarnąć, bo "egzamin dojrzałości" zbliża się nieubłaganie. Odpowiedziała mi tym samym - też zamierzała się uczyć. O nie, ewidentnie coś było nie tak. Lena i nauka? Nie chciałam tego roztrząsać akurat w tym momencie, więc wróciłam do domu.
- Lena, jeszcze tylko ostatnia kwestia - powiedziałam zatrzymując się w drzwiach sali.
- Tak?
- Kiedy ustalamy datę przeprowadzki?
- Myślę, że po maturach będzie idealnie.
- Zgoda, w takim razie, dzień w którym mamy ostatni egzamin, chyba angielski ustny o ile dobrze pamiętam - 15 maja? Tak, chyba tak.
- Zgoda, w takim razie 15 maja robię Ci najazd na chatę - uśmiechnęła się.
- Już się nie mogę doczekać - odwzajemniłam uśmiech i wyszłam.

Popołudnie zleciało mi na rozwiązywaniu zadań z funkcji kwadratowej. W sumie szło mi całkiem nieźle. Te zadania optymalizacyjne, wykresy funkcji, równania i nierówności kwadratowe.... Niby to lubiałam, ale matematyka potrafiła męczyć. Po pięciu godzinach miałam tego serdecznie dość, więc z radością przywitałam Michała który zapukał do moich drzwi równo o 19.
- Cześć Miśku - przywitał mnie - Popatrz co tutaj mam - wskazał na butelkę różowego Carlo Rossi i bukiet kwiatów w drugiej ręce - Twoje ulubione - uśmiechnął się.
- Ohoho, ktoś tu ma dobry humor! - zażartowałam wpuszczając go do środka.
- No cóż, w końcu mamy co świętować! To mój pierwszy występ na tak dużym festiwalu. Wyobraź sobie, że będzie tam około 20 tysięcy ludzi!!! Przedtem, jak proponowali mi występ przed tysiącem widzów to było osiągnięcie... Dwadzieścia tysięcy....! Czujesz to?! - spojrzał rozmarzonym wzrokiem w sufit.
- Rozumiem, ale wiesz co to oznacza? Ciężką pracę i mnóstwo prób kochany. Nie ekscytuj się tak. Musisz przecież wypaść perfekcyjnie!
- Ale pomożesz mi w przygotowaniach, co nie?
- Jeszcze się pytasz! Widzisz tu coś ciekawszego do roboty? Raczej nie...
- Kto wie, może potem ktoś by mi kontrakt zaproponował? - zaświeciły mu się oczy.
- Być może... Ale nie wybiegajmy tak daleko w przyszłość - uspokoiłam go - Jesteśmy tu i teraz. Ja i Ty. Dawaj to wino i włączaj film. Stęskniłam się - przytuliłam go.
- Przecież widzieliśmy się przedwczoraj - uśmiechnął się odwzajemniając mój uścisk.
- No ale to dwa dni! Nie rozumiesz mnie! - zaśmiałam się, całując go delikatnie - Chodź!

Kolejne dwa tygodnie minęły mi na nauce do matury i co ciekawe... na samej maturze. Z niecierpliwością wyczekiwałam ostatniego piątku kiedy to będę wreszcie wolna. Byle by to napisać i wyrąbane. Polski jakoś minął, z matematyką o dziwo trochę gorzej - poziom rozszerzony był dosyć skomplikowany, ale uważam że poszło mi całkiem przyzwoicie. Nie skomentuję angielskiego który był wręcz banalny, nawet poziom rozszerzony. Czyżbym była aż tak dobra? Ustne zaliczyłam na satysfakcjonującą ilość procentów i nim się obejrzałam był 15 maja.
Wolność. To takie piękne. Czy zdam czy nie zdam jest mi to obojętne. Podeszłam do egzaminów i to się liczy. Mam nadzieję, że trzydzieści procent uzyskam, tyle mi wystarczy.
Około 14 zadzwoniła Lena.
- Gotowa? Ja się właśnie pakuję! Matki jak zwykle nie ma w domu więc nawet nie zauważy - zaśmiała się gorzko.
- Jasne, czekam na Ciebie, chodź już bo obiadek stygnie córeczko! - zaśmiałam się
- Mamusia się znalazła...
- Zabrałaś pieniądze? - upewniłam się.
- Oczywiście, udało mi się zwinąć uwaga... całe trzy tysiące! Jestem geniuszem, no nie?
- Nie.
- No weź...
- Weź nie pierdziel tylko zwiewaj stamtąd. Czekam! - zaśmiałam się i rozłączyłam.

Nim zdążyłyśmy ogarnąć mieszkanie zastał nas wieczór bo przecież Lena wpadła z pięcioma torbami i dwoma walizkami. Musiała wracać się dwa razy do domu.
- To wszystko? - zapytałam patrząc z lekkim przerażeniem na torby i walizki
- Yep. Wszystko co niezbędne. I to co zbędne też.
- To znaczy?
- Podwinęłam z domu kilka pierdół do sprzedania. Zarobimy troszkę a tej... francy, i tak się to nie przyda - przewróciła oczami.
- No w sumie, racja... Całkiem nieźle sobie to przemyślałaś - zgodziłam się z nią - A klucze masz?
- Oczywiście moja droga, żartujesz sobie ze mnie? Wszystko jest perfekcyjne przemyślane.
- Nie boisz się, że będzie Cię szukać i wezwie policję?
- Nie.
- Wow, jesteś taka pewna siebie...
- Bo zostawiłam jej list. Wygarnęłam jej jaką jest pustą... i beznadziejną osobą... że nie powinna odczuć mojego braku fizycznego bo i tak już dawno mnie straciła. Trochę innych pierdół no i, że jestem dorosła, i mogę sama o sobie decydować. Na koniec dodałam soczyste "Nie szukaj mnie i wypierdalaj z mojego życia" - uśmiechnęła się.
- Szaaaaalona!
- No wiem - przytaknęła - Jeśli ona go w ogóle kiedyś przeczyta to będzie dobrze. Nie było jej w domu od półtora tygodnia. Oczywiście nawet nie zorientowała się, że byłam w szpitalu. Nawet nie życzyła mi powodzenia na maturze. Nic. Nienawidzę jej.
- Dobra, to rozpakuj się a potem to uczcimy. Jeden krok do przodu ku dorosłości.
- Melanż? - zaśmiała się szyderczo.
- Ooo nie nie... Chyba żartujesz. Nie będzie żadnej libacji. Ewentualnie po kieliszku, drinku albo lampce wina. Co wybierasz?
- Zrób jakieś dobre drinki.

Siedziałyśmy do późna, a gdy Lena zakomunikowała mi, że jest już wielce zmęczona i raczy iść spać, zwolniłam jej miejsce na kanapie i przeniosłam się do mojego pokoiku. Też zamierzałam się położyć, ale jeszcze na chwilę włączyłam komputer, żeby przeglądnąć facebooka i twittera. Czyli klasycznie jak co nocy. Jak zwykle, widziałam jak większość moich znajomych świętowała zakończenie matur, a niektórzy nadal ubolewali na myśl jeszcze jednego weekendu spędzonego w książkach. Rzadko udzielałam się na tych portalach, w sumie, to używałam ich tylko do śledzenia kont znanych osób(zwłaszcza twittera) i należałam do kilku grup na facebooku. Uważałam to jako źródło marnotractwa czasu.
Przejrzałam więc kilka kont, tablicę główną, polajkowałam kilka zdjęć i postów a jak zwykle na koniec wpadłam na tablicę Eda, żeby popatrzeć co ciekawego u mojego kochanego Rudego.
I wtedy to zobaczyłam. Nowy tweet dodany kilka minut temu. Przykułam mój wzrok do ekranu laptopa i zaczęłam podążać za tekstem.
Przeczytałam.
Nie.
Co?
To niemożliwe...
Czekaj. Chwilunia.
Jeszcze raz...
O mój Boże.
Na tablicy Eda znajdował się tweet o następującej treści:

End of x tour is soon. See you in Poland for the last gig 12 sept much love x

sobota, 16 maja 2015

#10 "Konsekwencje"

Tym razem to chyba ja zemdlałam. Obudziłam się na szpitalnym łóżku. Gdy tylko dotarło do mnie gdzie leżę, podniosłam się i oparłam na łokciach. Obok mnie siedział Michał.
- Co.. co się stało? - spytałam zdezorientowana przecierając oczy.
- Chyba ze stresu i zmęczenia zemdlałaś - odpowiedział ze współczuciem.
- Naprawdę? - podniosłam się całkowicie i usiadłam na brzegu łóżka - Długo byłam nieprzytomna?
- Od razu jak to się stało przeniosłem Cię tutaj z polecenia lekarza i słodko odespałaś trzy godziny - uśmiechnął się.
Westchnęłam i spojrzałam na niego z uśmiechem. Przeczesałam palcami poplątane włosy. Zmrużyłam oczy, skupiłam się próbując sobie przypomnieć co się działo przed moim spektakularnym omdleniem... Lena!
- Matko kochana! A co Leną?! Dobrze pamiętam, że rozmawialiśmy o... operacji?! - powiedziałam z przerażeniem - Gdzie lekarz? Muszę z nim porozmawiać!
- Zostań, ja go zawołam - odpowiedział i wyszedł.

- Pani Weroniko, proszę odpocząć. Wszystko się stabilizuje - zaczął lekarz - Pani Lena właśnie przed chwilą się obudziła, rozmawiałem z nią... Jest już w pełni świadoma. Powoli przypomina sobie co się działo i dlaczego tutaj trafiła.
- Naprawdę?! Muszę się z nią zobaczyć! - zerwałam się z łóżka, ale momentalnie zakręciło mi się głowie.
- Heeej... Spokojnie - powiedział Michał łapiąc mnie aby nie wyrżnęła jak długa przed siebie. Posadził mnie z powrotem na łóżku.
- Właśnie, wszystko powoli. Wydaje mi się, że w tej chwili nie jest to najlepszy pomysł. Musimy wykonać pacjentce serię standardowych badań - tomografię głowy, badania krwi i kilka innych szczegółowych które pozwolą nam określić stan wątroby lub ewentualnych obrażeń wewnętrznych. Niech pani poleży jeszcze z godzinkę, dwie i wtedy pozwolę zobaczyć się pani z kuzynką.
- Naprawdę nie da się wcześniej? Ja się już dobrze czuję!
- Niestety - lekarz był stanowczy. A ja nie miałam siły się sprzeczać.
- No cóż... w porządku - odparłam zrezygnowana.
- A ja Cię przypilnuję - uśmiechnął się Michał i cmoknął mnie w policzek.
- Skoro mam jeszcze czas to chyba się zdrzemnę - odpowiedziałam ziewając.

- Ty wariatko! - wparowałam na OIOM i przytuliłam ją tak mocno, że jeszcze chwilę, a potrzebowałaby kolejnych badań - Wiesz jakiego nam stracha napędziłaś?!
Lena patrzyła na mnie z przerażeniem. Zerkała raz po raz, to na mnie, to na Michała. I zamiast powiedzieć coś od siebie, zadała chyba najmniej oczekiwane przeze mnie pytanie.
- Kto... to... jest...? - wyszeptała powoli.
Na początku nie skojarzyłam bo zapomniałam o obecności Michała w sali. Ale gdy już to zbuforowałam, odwróciłam głowę w jego stronę, puściłam mu dyskretnie oczko i ponownie spojrzałam na Lenę.
- Ed Sheeran - odparłam bez zastanowienia i uśmiechnęłam się szeroko. Lena miała teraz oczy jak dwie pięciozłotówki. Jej mina była bezcenna.
- Hi - odpowiedział Michał świetnie wczuwając się w rolę i podał jej rękę.
Zdezorientowana Lena patrzyła na niego nieufnie.
- Hey - odpowiedziała wreszcie i spojrzała na mnie - On jest prawdziwy?! - nadal była w szoku. Tak bardzo miałam ochotę wybuchnąć śmiechem ale resztkami sił się powstrzymałam.
- Nie, z plastiku - rzuciłam wyrafinowanym sarkazmem.
Spojrzała znów na niego i na mnie. Potem zmrużyła lekko oczy i ponownie zaczęła mu się przyglądać. Skanowała go od stóp do głów, a szczególnie przyglądała się jego twarzy - Ej! Przecież to nie jest on! - pisnęła po dłuższej chwili zastanowienia.
- No to raczej, wariatko! - wybuchnęłam śmiechem nie mogąc się już powstrzymać.
- W takim razie? Kto to? - odpowiedziała piorunując mnie wzrokiem.
- A, tak, przepraszam - wstałam, podeszłam do niego, chwyciłam go za rękę przeplatając nasze palce razem - To jest polska wersja Eda Sheerana. Michał. No i... jesteśmy parą - cmoknęłam go w policzek.
- Cześć, Michał jestem - odpowiedział unosząc rękę na znak "cześć".
Lena patrzyła na nas jakbyśmy co najmniej powiedzieli jej, że zabiliśmy człowieka.
- Co tu jest grane...? - zapytała nieźle zdziwiona - Długo mnie nie było w tym wymiarze? - zaśmiała się.
- No, co najmniej dwa dni. Ale to całkiem inna historia. Najpierw skupmy się na Tobie - odpowiedziałam piorunując ją wzrokiem.
- Co ja zrobiłam?! - zaczęła się bronić.
- Jeszcze się pytasz?! Mało Ci, że wylądowałaś w szpitalu?!
- Nic nie pamiętam...
- Może to i nawet lepiej... Ale ja nie dam Ci tej satysfakcji i za karę opowiem Ci wszystko ze szczegółami - zaśmiałam się złowieszczo, po czym opowiedziałam jej całą akcję ratunkową z poprzedniego dnia.

- O mój Boże... - westchnęła po wszystkim.
- Tylko tyle masz mi do powiedzenia?
- Dziękuję? Przepraszam?
- Już lepiej - odpowiedziałam pretensjonalnie udając obrażoną.
Michał stał z boku i trzęsł się ze śmiechu... W tym czasie przyszedł doktor Lewandowski.
- Witam ponownie, pani Leno - wszyscy od razu spoważnieliśmy - Mam dobre i złe wieści. Dobra jest taka, że prawdopodobnie za tydzień będziesz mogła opuścić szpital. Natomiast zła jest taka, że wykryliśmy u pani przedwczesny stan zagrożenia - powiększoną wątrobę. Jeżeli nie będzie się pani stosować do leczenia dzięki którym opanujemy zagrożenie, będzie konieczny przeszczep, a jeśli z nim nie zdążymy może się pani pożegnać z tym światem - odpowiedział lekarz.
Lena słuchała go z przerażeniem. Łza spłynęła jej po policzku, ale szybko ją obtarła.
- Rozumiem. Czy mogę porozmawiać z Weroniką w cztery oczy? - odpowiedziała patrząc się w sufit.
- Oczywiście - odpowiedział, po czym wyszedł do dyżurki.
- Będę czekał na korytarzu - uśmiechnął się Michał i również wyszedł.

- Przepraszam kochana... - zaczęła z ciężkim westchnieniem - Bardzo było ze mną źle?
- Lena... Tak dalej być nie może... Który to już raz w tym miesiącu, roku, życiu ratuję Ci skórę?
- No tak, ale wiesz że...
- Tak, wiem - przerwałam jej stanowczo - Ale na litość boską, stara, to nie jest sposób na rozwiązanie tych problemów! W ten sposób tylko na chwilę zapominasz a często sama dodatkowo sobie je stwarzasz. Na przykład taką akcją jak wczoraj.
- Ale wczoraj było całkiem inaczej... Gorzej...
- Dlaczego niby?
- Oglądałam telewizję i siedziałam na sofie. Matka wróciła naćpana z jakimś gościem. Rzuciła na stół kopertę z hajsem, poszła się przebrać. Zostałam z nim sama. Po chwili przysiadł się i zaczął się do mnie dobierać. Spoliczkowałam go, ale to go tylko sprowokowało. Napalił się tak bardzo, że jeszcze chwila, a by mnie zgwałcił. Dobrze, że zdążyła się przebrać i wróciła do nas. Speszył się trochę gdy zobaczył, że go przyłapała. Ale ona miała to w dupie, bo nie kontaktowała. Powiedziała tylko słodkim głosikiem "Chodź kochanie!" i poszli sobie. Krzyknęłam za nią "Nienawidzę Cię dziwko!!!" i poszłam po kielicha.
- I zaczęła się impreza...
- Chwilę później... Najpierw obaliłam trzy kolejki czystej. Chciałam iść do Ciebie, ale w środku mnie aż się gotowało, musiałam się wyżyć, więc zadzwoniłam po kilku kumpli z poprzednich domówek, oni przyprowadzili swoich, a tamci kolejnych. No i się zebrało towarzystwo. Przynieśli trochę procentów, jakieś żarcie i już wszystko było gotowe. W tamtej chwili chciałam tylko zapomnieć o całym świecie, zapić się, zaćpać. Było mi wszystko jedno. Naprawdę chciałam się zabić.
- Mogłaś po prostu do mnie zadzwonić, przyszłabym, pogadałybyśmy coś byśmy poradziły...
- Wiem, ale rozumiesz, że nie jest to dla mnie proste. Mam bardzo wybuchowy temperament i przyznaję się do tego, po prostu się ostro wkurzyłam i nie potrafiłam opanować. Mówię - chciałam się wyżyć.
- A ja mówię, że nie możesz tam dłużej mieszkać, to Cię wykończy! Jak tylko wyjdziesz ze szpitala, przeprowadzasz się do mnie!
- Taak, dobrze że kiedy ona wróciła i rzuciła tą kopertę zachowałam trzeźwe myślenie. Po ich wyjściu wzięłam ją i otworzyłam. W środku jest 3 tysiące! Schowałam ją sobie w pokoju.
- Całkiem sporo, wystarczy na ucieczkę i kilka dni luksusu.
- Bez żartów, przeznaczę to na życie z Tobą. No przecież dołożę Ci się do czynszu tyle ile mogę, za prąd i to wszystko też będę płacić! Chyba nie myślałaś, że jestem taką egoistką! Poza tym, biorę ze sobą komplet kluczy. W razie gdyby brakło nam kasy zrobimy nalot na chatę i ją przeszukamy. Może znajdziemy jakiś hajs albo cudem coś do jedzenia.
- Jakoś przeżyjemy, może nie będzie tak źle.
- Wiem właśnie - uśmiechnęła się - Za tydzień gdy wyjdę stąd, wracam do domu, pakuję rzeczy i przenoszę się do Ciebie. Mam już tego dość!
- Co z maturą?
- Jakoś dam radę, zostało jeszcze 3 tygodnie...
- Uczyłaś się chociaż coś do tej pory?
- No... trochę...
- Lena! Musimy to zdać! Chociażby na to marne 30 procent!
- Jakoś to będzie..
- Nie, nie będzie. Przyniosę Ci tutaj książki, lektury, opracowania, podręcznik z matmy i angielskiego. Musisz coś ogarnąć bo naprawdę, nie zdasz.
- Serio...
- Serio, ty leniu! Tutaj masz spokój, wygodne łóżko, idealne warunki. Obiecaj, że się za to weźmiesz!
- Przynajmniej spróbuję...
- A pamiętasz jakie są warunki wspólnego mieszkania? - zapytałam stanowczym tonem.
- Tak, tak, zero ćpania i picia na tygodniu...
- W ogóle bez ćpania!
- No tak, tak, przecież to powiedziałam! Zaufaj mi, przecież wiesz, że chcę się zmienić!
- Mam taką nadzieję, bo w innym przypadku, wracasz do domu.
- Dobra, dobra, będę grzeczna. Koniec zabawy w dobrą mamusię. Ty mi się tutaj lepiej spowiadaj co to za Ed Sheeran, co on tu robi, skąd znasz takie ciacho no i jak to jesteście razem?! Czego mi nic nie powiedziałaś?! - sprytnie zmieniła temat.
- To długa historia... - próbowałam się wykręcić.
- Nawet nie próbuj... Mam mnóstwo czasu i tak spędzę tutaj najbliższy tydzień. Muszę mieć o czym rozmyślać!
- Masz się uczyć!
- To też, ale nie na samej nauce życie polega!
- Ale jesteś...
- No jestem, jestem. Gadaj mi no już. Wszystko w szczegółach.
Opowiedziałam jej więc całą historię od początku do końca. Od tego pamiętnego spotkania na przystanku, przez nieudaną randkę, historię Olgi, ich kłótnię, jego kłamstwo, moje przebaczenie, udaną randkę, spacer nad staw, pocałunku, nocy nad stawem, rozmowie do rana, kończąc na wczorajszej akcji, tym jak mi pomagał ją ogarnąć i czuwał tu ze mną całą noc.
- Ale słoooooooodziak! - zapiszczała klaszcząc, przygryzając wargę i tuląc mnie mocno - No to gratulacje! Jejku jak Ci zazdroszczę....
- Czuję, że to może być to. Oj no rozumiesz, to jest tak, że mam wrażenie jakbym go znała kurczę od zawsze a tak naprawdę minęło kilka tygodni od naszego poznania.
- No mówię, że słooooooodziak! - zaśmiała się.
- No dobra... Niech Ci będzie - przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się - Czuję się szczęśliwa. Mam nadzieję, że szybko się to nie skończy. Czasami też trochę nie wiem jak się zachowywać... To mój pierwszy związek, no sama rozumiesz...
- A jak całuje?
- Lena!
- No co? Gadaj...
Uśmiechnęłam się przewracając oczami. Zaczęłam chichotać.
- Jeeeej....Cieszę się razem z Tobą! - nie przestawała się szczerzyć - To kiedy ślub?
- Lena!
- A dzieci, małe, słodkie rudzielce? - zachodziła się ze śmiechu.
- Przestań wariatko, bo jeszcze Ci się pogorszy! - próbowałam ją ogarnąć, ale sama mimowolnie znów zaczęłam chichotać.
- Ooo, książę na rudym koniu za drzwiami! Wpuść go, pogadam sobie, muszę wyczuć czy to dobry kandydat na szwagra!
- Nienawidzę Cię.... - wyszeptałam morderczym głosem po czym wstałam i udałam się w stronę drzwi, żeby wpuścić Michała do środka.
- Też Cię kocham! - odpowiedziała posyłając mi buziaka.

Po tym całym dniu pełnym emocji i pogaduszek, Michał odprowadził mnie do domu.
- Przepraszam za to przesłuchanie, sam widzisz, Lena jest nieźle pokręcona - powiedziałam z politowaniem.
- Pozytywna wariatka - zaśmiał się.
- Jak widzisz po wczoraj, wariatka, nie zawsze do końca pozytywna... - odpowiedziałam.
- Zostać z Tobą? - uśmiechnął się.
Tak! Tak! No weź, będzie tak romantycznie, oglądniecie jakiś film, poprzytulacie się, zaśniesz w jego objęciach...
- Nie, dzięki. Zobaczymy się jutro w szkole. Trzeba to jakoś zakończyć, zostały dwa tygodnie.
Oj Weronika, nieładnie, dobrze wiesz, że chciałaś to rozegrać inaczej...
- A właśnie, propo tego. Ja jednak nie będę już chodził do szkoły. Douczę się w domu, na spokojnie, jakoś przebrniemy przez tą maturę... - westchnął.
- E, to szkoda. No to widzimy się PO szkole... - udałam smutną.
- Widzimy się po szkole - przytulił mnie - Wpadnę do Ciebie, oglądniemy jakiś film, zrelaksujemy się, pobędziemy trochę razem.
- Powinniśmy się uczyć - zaśmiałam się gorzko.
- Zawsze możemy się najpierw pouczyć a potem się rozerwiemy - wybrnął sprytnie.
- Do jutra - uśmiechnęłam się.
Pożegnał mnie romantycznym pocałunkiem i odszedł. Zamknęłam drzwi, rzuciłam torebkę na kanapę i w iście dramatycznym geście rzuciłam się na kanapę. Zasnęłam momentalnie.

Obudziłam się chyba pół wieku później. Wiosenne promienie słońca przebijały się przez zasłonięte rolety, a niewygodna kanapa skutecznie zmuszała do zebrania swoich zwłok i wstania. Mimowolnie zwlekłam się z sofy i ziewnęłam. Wnioskując po porze dnia za oknem, był chyba... ranek? Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, żeby dokładniej odnaleźć się w czasoprzestrzeni.... 11:48... Spoko... Zaraz, zaraz. Która?! Co jest dzisiaj?! Spojrzałam jeszcze raz. Poniedziałek, 20 marca. O cholera... znowu zaspałam, i to konkretnie. Westchnęłam zrezygnowana. Teraz to już nie pójdę na lekcje, to bezsensu, zresztą... i tak mało kto już chodzi do szkoły. Sama to ogarnę. Każdy uczy się w domu. Oceny mam już poprawione maksymalnie jak się da więc jeden dzień mnie nie zbawi.
Sprytnie się usprawiedliwiasz, wzorowa uczennico, sprytnie.
Westchnęłam.
Wstałam z kanapy i powędrowałam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie. Tak. W południe. Gratulacje, Weronika. Zdrowy styl życia, regularne pory posiłków, taka sytuacja... Westchnęłam już chyba po raz setny dzisiaj. Skoro nie idę do szkoły to może Michał wpadnie wcześniej? Taaak! Ja to jestem jednak genialna! Ten pomysł tak bardzo mi się spodobał, że od razu do niego zadzwoniłam. Jemu również. Powiedział, że się ogarnie i w przeciągu pół godziny jest u mnie. Idealnie. Akurat zdążę ogarnąć ten syf i całą siebie. A zdecydowanie jest co ogarniać. Wzięłam szybki prysznic, umyłam włosy, nałożyłam lekki makijaż. Założyłam dresy i luźny podkoszulek. Perfecto.
Południe spędziliśmy na nauce i podsumowaniu lektur maturalnych. Wspólnie wymienialiśmy się informacjami, za każdym razem dochodząc do wniosku, że niektóre rzeczy są naprawdę bez sensu. Romantyzm, pozytywizm (i wszystko co tam jest dalej) to zdecydowanie moje najbardziej znienawidzone epoki literackie. Na przykład taki Mickiewicz - ewidentnie musiał coś jarać pisząc Dziady. Przecież to się prawie kupy nie trzyma. Jakoś przebrnęliśmy przez cztery najgorsze lektury na każdą poświęcając godzinę. Pan Tadeusz, Lalka, Zbrodnia i kara. Zrobiłam też spaghetti na obiad, zjedliśmy, po czym ogarnąwszy jeszcze dwie lektury, którymi zaszczyt miały być Wesele i Przedwiośnie, włączyliśmy sobie film. Otworzyłam też wino i nalałam nam po kieliszku. Wybraliśmy "Czas na miłość". Leżeliśmy sobie tak na kanapie wtuleni w siebie, oglądając ten romantyczny film. No, cudnie, kto by pomyślał. Weronika i Michał, zakochana para. E tam, nie rymuje się, szkoda... Po skończonym filmie atmosfera była tak perfekcyjna, że nic nie było w stanie nam jej popsuć. Michał też zdawał się to czuć bo zaraz zapytał:
- Może zostanę na noc?
Wino sprawiło, że momentalnie przytaknęłam. Zresztą, zgodziłabym się chyba na wszystko, byłam tak rozmarzona.
- Poczekaj 5 minutek, skoczę tylko do domu po kilka rzeczy, za chwilkę wracam.
Pokiwałam głową z uśmiechem i odchyliłam głowę do tyłu kładąc ją na zagłówku kanapy. Westchnęłam i przymknęłam oczy. Michał wyszedł.
Minęło kilkanaście sekund gdy nagle ktoś mocno kopnął w moje drzwi, które posłusznie się otwarły pod wpływem użytej siły. Podskoczyłam przestraszona na kanapie. Pochyliłam się, żeby zajrzeć do przedpokoju, ale ten ktoś mnie wyprzedził. Do mojego salonu wtargnęła szczupła postać ubrana w czarne spodnie, czarną skórzaną kurtkę i z kominiarką na twarzy. W prawej ręce trzymała sporych rozmiarów nóż, który zakrawał już nawet pod tasak. Kierowała go w moją stronę. Sparaliżowana wpatrywałam się w nią z przerażeniem. I to był błąd. Powinnam była zacząć krzyczeć, może wtedy ktoś z sąsiadów przybiegłby mi na pomoc. Zanim otrzeźwiałam i zrozumiałam co mam robić, postać podbiegła do mnie i zakryła mi dłonią usta. "Cicho!" wysyczała przez zęby. Pokiwałam szybko głową. Kilka sekund później zakleiła je szeroką taśmą, po czym zawiązała na nich szalik. Związała mi też ręce zaplatając je do tyłu. Następnie zakryła mi oczy więc moje przerażenie, osiągnęło apogeum. Przyłożyła mi tępą stroną nóż do szyi i wyszeptała: "Siedź cicho, bo zrobię Ci krzywdę. Idziesz ze mną..." Posłusznie pokiwałam głową i wstałam z kanapy. Wytrzeźwiałam w sekundzie. Potem pamiętam tylko fragment drogi na dół klatki schodowej. Wyszłyśmy z bloku, a ona obróciła mnie kilka razy w obie strony dzięki czemu skutecznie straciłam orientację. Zaczęło mi się kręcić w głowie więc cicho pisnęłam, ale zaraz poczułam mocniejsze przyciśnięcie noża na mojej szyi. "Cicho, mówię! Idziemy!" Po czym mocnym uściskiem chwyciła mnie z tyłu i zaczęła prowadzić w jakimś kierunku. Szliśmy tak dłuższą chwilę. Po około dziesięciu minutach dotarliśmy chyba do celu. Był to zapewne jakiś dom albo mieszkanie, bo słyszałam szczęk kluczy w zamku i otwierane drzwi. Dreptaliśmy jeszcze chwilę po mieszkaniu po czym postać popchnęła mnie w ten sposób, że upadłam na łóżko. Zaczęła mi ściągać wszystkie szaliki z twarzy, ale nadal mnie do końca nie rozwiązała pozostawiając moje ręce skrępowane. Dodatkowo splątała mi teraz jeszcze nogi. Ciekawe, gdzie mam uciec skoro nawet nie mam pojęcia gdzie jestem... Po odsłonięciu oczu ujrzałam tą samą zamaskowaną postać która bezczelnie wtargnęła do mojego domu i mnie... porwała. No a jak to inaczej nazwać? No normalnie mnie porwała! Co tu jest grane?! Co to za paranoja?! Siedziałam tak chwilę wpatrując się w jej oczy i próbując rozszyfrować kto to jest. Po sylwetce i oczach udało mi się określić, że to jakaś szczupła kobieta, dosyć wysoka brunetka, włosy miała związane w koka. Jej spojrzenie spotkało się z moim.
- Kim jesteś? - zapytałam nareszcie.
- To chyba ja powinnam zapytać kim jesteś...
- Skoro mnie porwałaś, to powinnaś wiedzieć kim jestem - odważnie konwersowałam z porywaczką.
- Nie pyskuj, cwaniaro! - uniosła się grożąc mi nożem.
- Powiesz mi co tu jest grane? Albo chociaż odsłonisz twarz?
Patrzyła się na mnie jeszcze chwilę, po czym chwyciła kominiarkę i ściągnęła ją...

sobota, 9 maja 2015

#9 "Czuwanie"

Biegliśmy dosyć szybko przez jasno oświetlony korytarz, aż naszym oczom ukazał się czerwony napis "Izba Przyjęć". Zwolniliśmy aby wyhamować przed drzwiami i przy okazji na nikogo nie wpaść. Nie potrzebowałam dodatkowych urazów teraz jeszcze i ja albo Michał. Mimo iż była sobota i wczesna godzina, około 21, to korytarze świeciły pustkami. Może sobotni szturm poszkodowanych zaczyna się dopiero koło północy kiedy to zwykle następuje imprezowy zwrot akcji i liczenie strat? Z dwojga złego, to chyba lepiej. Weszliśmy na oddział i od razu skierowałam się w stronę recepcji.
- Dobry wieczór, przed chwilą przywieziono tutaj taką dziewczynę która miała drgawki i zemdlała, około 19 lat! - wykrztusiłam zdyszana - Gdzie ją mogę znaleźć? - dodałam.
- Pani jest z rodziny? - zapytała ze stoickim spokojem.
No tak, oczywiście. Zamiast mi kurde powiedzieć to oczywiście teraz formalności. Do jasnej cholery!
- Tak, jestem jej bliską kuzynką, praktycznie jej najbliższą rodziną! - skłamałam bez zawahania - Gdzie ją przyjęto?
- Proszę tym korytarzem do końca - wskazała krótki korytarz po lewej - a potem w prawo, aż do znaku "Oddział Intensywnej Opieki Medycznej" w skrócie "OIOM".
- Dziękuję - odpowiedziałam i pobiegłam we wskazane miejsce.
Michał posłusznie biegał za mną. Trochę to musiało śmiesznie wyglądać, ale w tamtej chwili to była ostatnia rzecz która mnie obchodziła. Chciałam tylko znowu zobaczyć Lenę, wiedzieć, że jest już bezpieczna.
To co ujrzałam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zobaczyłam ją podpiętą do jakiejś skomplikowanej aparatury, z rurką w ustach, kroplówką, podpiętą do kardiomonitora i wielu innych sprzętów których nazw nawet nie znałam. Czuwała przy niej pielęgniarka, która gdy tylko mnie zobaczyła od razu zawołała lekarza który do nas wyszedł.
- Witam, nazywam się Karol Lewandowski. To ja przyjmuję panią Lenę - zaczął - Pani jest kimś z rodziny?
- Tak, jestem bardzo bliską kuzynką, to ja wezwałam pogotowie - potwierdziłam - Czy może mi pan powiedzieć co z nią?
- Stan pani Leny jest krytyczny ale stabilny - odpowiedział - Przyjęliśmy ja w stanie fatalnym, była nieprzytomna i nagle również zatrzymało jej się krążenie. Musieliśmy ją reanimować, udało się po kilku próbach. Wprowadziliśmy ja w stan śpiączki farmakologicznej, podaliśmy płyny aby wytrzeźwiała. Miała trzy promile alkoholu we krwi. Oprócz tego dostała też drgawek, ale udało nam się to opanować. Było ciężko, ale zrobiliśmy wszystko jak należy i na razie czekamy jak organizm zareaguje na podjęte działania. Pielęgniarka czuwa w razie gdyby wystąpiły jakieś niepożądane zachowania.
Z każdym jego słowem czułam, że robi mi się coraz słabiej. Michał widząc to złapał mnie i mocno przytulił. Tak bardzo tego potrzebowałam. Przeszliśmy do szpitalnej kawiarenki. Gdy usiadłam, zaczęło do mnie docierać, że właśnie prawie straciłam kolejną ważną osobę w moim życiu...
- Widziałeś to?! Widziałeś?! - zaczęłam krzyczeć do Michała i szarpać go z bezsilności.
- Spokojnie, spokojnie, już... Będzie dobrze, poradzi sobie... - próbował mnie uspokajać.
- Gdybyśmy tam nie przyszli, ona mogła by już nie żyć!!! Rozumiesz?! Przez ten jej pieprzony nałóg mogłam ja stracić!!! Wtedy to już naprawdę zostałabym prawie całkiem sama!!! - schowałam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Michał przysiadł się do mnie i znów mnie przytulił. Moje zdenerwowanie mieszało się z płaczem, żalem, zażenowaniem, troską i przede wszystkim ze strachem.
- Jest młoda ma młody organizm wyjdzie z tego, ogarniasz?
- Ale Ty nic nie rozumiesz! To nie jest pierwszy raz! Już kiedyś wylądowała w szpitalu bo za dużo amfy wciągnęła i miała zapaść... Kapę to ona ma średnio raz w tygodniu, może i nawet częściej!!! Ja już nie potrafię jej pomóc! Rozumiesz?! Nie potrafię, do jasnej cholery! Ona mnie nie chce słuchać!!! Wpakowała się w ten alkoholizm i nie potrafi z niego wyjść!
- No... A gdzie są jej rodzice? - zapytał.
- Ojca nie zna, a matka prostytutka ćpunka - odpowiedziałam -  Całymi dniami nie ma jej w domu. Za dnia upija się i imprezuje gdzieś w bogatym towarzystwie, a noce spędza u bogatych świrów. Czasami przynosi zarobioną kasę do domu, jak nie znajdzie towarzystwa na noc. To dokładnie tak jak w "The A-Team"... Logiczne, że się nią nie interesuje. Ma swoje zajęcia, swoje towarzystwo, poza tym uważa, że jeśli Lena jest już dorosła to sama sobie poradzi...
- To jest chore...
- No co Ty... - zakpiłam - Lena to jedyna moja przyjaciółka, wspierała mnie kiedy ja przeżywałam ciężkie chwile więc ja wspieram ją teraz. Tylko, że ta sytuacja ciągnie się już od jakiś trzech lat... I nie wygląda na to, żeby miała się szybko zakończyć.
- Rozmawiałaś z nią o tym? - zadawał tak oczywiste pytania że nawet nie chciało mi się na nie odpowiadać.
- Żartujesz sobie ze mnie? Oczywiście, że tak. I to ile razy! Ale ona mnie tylko uspokajała, mówiła że wszystko ma pod kontrolą... Taa, właśnie widzę tą jej kontrolę... Lena jest zajebista, kocham ją za to co dla mnie zrobiła, ale to ja jestem zła bo nie potrafię jej pomóc...
- Przestań, nie obwiniaj się za jej uzależnienie. Przecież to nie Twoja wina! - zaprzeczył.
- Właśnie, że moja. Ona ma tylko mnie, ja mam tylko ją! I powinnyśmy dbać o siebie nawzajem... Chciała się do mnie przeprowadzić jakiś czas temu, nawet już to planowałyśmy. Tylko postawiłam jej jeden warunek. Zero picia na tygodniu i żadnych narkotyków. Niby się zgodziła, ale ciężko jej było widziałam..
- I co, będzie coś z tego?
- Miała uciec z domu w następnym tygodniu... Ale przez ten jej dzisiejszy incydent coś czuje, że sprawy nam się trochę pokomplikują...
- Mogę Wam pomóc.. - zaoferował się.
- Dziękuję, ale myślę że musimy się uporać z tym same - powoli się uspokajałam - Jeśli chcesz mi pomóc to przynieść mi coś ciepłego do picia z automatu. Może być jakaś kawa - powiedziałam i cmoknęłam go w policzek. Natychmiast spełnił moją prośbę i już po minucie mogłam się cieszyć jak ciepły napój rozgrzewa mnie od środka. Do złudzenia przypominał kawę, choć smakował bardziej jak mocniejsze kakao, ale czegoż tutaj się spodziewać po tandetnym automacie... Prawdziwa kawa - tylko parzona w domu.
- Skoro już jesteś taki chętny do pomocy to może zechciałbyś przejść się pod salę i sprawdzić czy wszystko okej? - uśmiechnęłam się. Zmęczenie po nieprzespanej nocy sprawiało, że moje powieki stawały się coraz cięższe a pseudo napój wcale mi nie pomagał - wręcz przeciwnie.
- Jasne kochanie, zaraz wracam.
Nie było go dość długi czas, a przynajmniej tak mi się wydawało. Może to ten szpital tak na mnie działa, że czas się dłuży. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu - 22:15. Nawet jeszcze nie tak źle. Gdy zastanawiałam się co będziemy dalej robić i rozważałam opcję czuwania przy przyjaciółce, wrócił Michał.
- Zaczepił mnie lekarz. Prosił, żeby Cię przyprowadzić ma dla Ciebie jakieś informacje.
- Mnie? No cóż - niezbyt chciało mi się ruszać z kawiarenki ale zrobiłam to dla swojego dobra. Jeszcze bym tutaj zasnęła... - Idziesz ze mną?
- Czemu nie...
Gdy dotarliśmy pod drzwi OIOM-u, delikatnie zapukałam w szybę. Zauważył to lekarz czekający w dyżurce i skierował się do nas.
- Przed chwilą pani Lenie znów zatrzymało się krążenie. Musieliśmy podjąć ponowną reanimację.
Zrobiło mi się słabo. Czułam jak grunt usuwa mi się spod nóg.
- Znowu?!
- Niestety. Było ciężko, trwało to 3 minuty, ale udało nam się. Jej stan nadal jest ciężki. Mam też lepszą wiadomość - powoli alkohol wyparowuje z organizmu. Przyszły wyniki z powtórnego badania krwi, mamy teraz 2,35 promila. Wychodzi z niej w całkiem dobrym tempie, to dlatego że jest młoda. Jeśli zejdzie do jednego promila spróbujemy ją wybudzić i zobaczymy co dalej. Na razie pozostaje tylko czekać.
- Dziękuję... - szepnęłam bo nie byłam w stanie wydusić słowa - Widzisz to? - powiedziałam płaczliwym głosem - Jeszcze wszystko może się zdarzyć. Chodźmy stąd, nie mogę na nią patrzeć w takim stanie.
- Chodź na świeże powietrze.

Staliśmy już tak dłuższą chwilę na podjeździe dla karetek. Przyjechało ich też kilka w międzyczasie i poczekalnia izby powoli się zapełniała. Z nudów zaczęłam opowiadać Michałowi historię Leny.
- Jej matka jest prostytutką odkąd pamiętam, ale zawsze nazywała to jako praca na nocną zmianę. To znaczy, o tym, że jest dziwką dowiedziałyśmy się po wspólnym śledztwie. Byłyśmy wtedy w gimnazjum, chyba druga albo trzecia klasa. Lena miała dość tego, że matka znika jej na całe noce tłumacząc się pracą do późna w biurze i nocną zmianą. Poza tym to było podejrzane bo zauważałyśmy, że za bardzo się stroiła, ubierała krótkie spódniczki, głębokie dekolty. Często dostawała tajemnicze telefony i zawsze wtedy szła do swojej sypialni i zamykała się na klucz i nie wychodziła stamtąd przez godzinę, dwie. Kiedyś, przez przypadek, Lena ogarnęła hasło do jej telefonu i gdy ona brała prysznic sprawdziłyśmy jej go. Kilka godzin wcześniej dostała smsa - miała się spotkać w hotelu w mieście z jakimś gościem. Postanowiłyśmy to sprawdzić, bo ona oczywiście okłamała nas, że idzie do biura na noc, a tymczasem co? Szła całkiem gdzie indziej!
- Typowe.
- Śledziłyśmy ją od wyjścia z domu i pojechałyśmy rowerami, aż do miasta, do tego hotelu. Myślałyśmy, że to kolega z pracy. Sposób w jaki się przywitali dał nam dużo do myślenia. Całowali się tak namiętnie, że praktycznie wyglądało to jakby już zaraz miało tam do czegoś dojść między nimi na tym parkingu. Potem weszli do środka a my zaczaiłyśmy się za nimi. Przekradłyśmy się do magazynku aby przebrać się za sprzątaczki. To była akcja niczym z amerykańskiego filmu! Udało nam się dostać na piętro gdzie był ich pokój i zaszyłyśmy się w pomieszczeniu gospodarczym obok ich lokum. Przez kratkę wentylacyjną słyszałyśmy wszystko co chciałyśmy i to czego nie chciałyśmy niestety też. Wtedy byłyśmy już pewne, że całe jej życie to ściema. Nagrałyśmy też trochę ich rozmów, żeby mieć jakiś dowód.
- I co zrobiłyście? Nie mów, że wparowałyście tam do nich! - zaśmiał się.
- Nie no co ty, aż tak hardkorowo nie było. Wyszłyśmy jak gdyby nigdy nic z hotelu i wróciłyśmy do mojego mieszkania. Zamknęłyśmy się w moim pokoju. Rozmawiałyśmy o tym całą noc. Lena dużo wulgaryzowała i płakała. Była mega wściekła. I wcale jej się nie dziwię. Zdemaskowałyśmy ją na następny dzień. A ona? Nie zaprzeczała, nie wypierała się, była po prostu tylko bardzo zdziwiona - nie spodziewała się, że ją rozpracujemy. A potem było jeszcze gorzej. Chyba stwierdziła, że skoro już o wszystkim wiemy to nie będzie się z tym kryć i zaszaleje jeszcze bardziej. Zaczynała wracać do domu naćpana, przyprowadzać obcych facetów. Jeden z nich kiedyś mało co nie zgwałcił Leny. A ona zaczęła pić, imprezować, żeby zapomnieć o problemach. A ja? Na początku ją rozumiałam i nawet usprawiedliwiałam, bo wiedziałam, że musi odreagować. Ale i tak starałam jej się udowodnić, że alkohol jej nie pomoże, że można się wyżyć w jakiś inny sposób. Nie chciała mnie słuchać. I tak jakoś to upłynęło, tak się ciągnęło. Raz tak zabawiła z jakimiś przypadkowymi kolesiami, że dostała zapaści. Za dużo amfy jak na pierwszy raz. Idioci się przestraszyli, zadzwonili po karetkę i szczęście w nieszczęściu udało się ja uratować. Na chwilę się ogarnęła, obiecała, że nie będzie więcej brać, ale alkohol jej nie przeszkadzał. Więc piła dalej. A najlepsze jest to, że oprócz tego praktycznie normalnie chodziła do szkoły i się uczyła. Co prawda dwa, trzy razy w tygodniu więc miała sporo zaległości, ale jakoś ciągnęła.
- A jej matki nie wezwali?
- Wzywali i to ile razy... Ale ta dziwka miała to gdzieś, jak sam się pewnie domyślasz. Jak trzeba było usprawiedliwić to ja podrabiałam jej zwolnienia. Wszystkie karteczki ja jej pisałam, wychowawca nawet nie znał jej pisma, nie wiedział, że pismo jej matki to tak naprawdę moje. Więc nie miał się do czego przyczepić skoro wszystkie były takie same. A Lena staczała się coraz bardziej. Oczywiście, miała też inne zajęcia - czasami chodziła ze mną na treningi siatkówki, wyszukiwała różne covery w internecie - tak, to ona znalazła Twoje nagrania i mi pokazała - ale to stanowiło tylko niewielką część jej życia. Większość to były imprezy i alkohol. Po tym jak matka przestała nocować w domu i było jej wszystko jedno, Lena zaczęła organizować je u siebie na chacie. I właśnie na jednej z takich imprez byliśmy kilka godzin temu.
- Teraz to wszystko układa się w logiczną całość...
- No i co? Co ja mam z tym zrobić? - zapytałam zrozpaczona - Jak to rozegrać? Jak ja mam ją uratować, żeby do końca sobie życia nie zmarnowała?
- Nie wiem, kochana. Ale coś wymyślimy. Teraz siedzimy w tym razem i nie zostawię Cię samej - przytulił mnie mocno - Zbyt długo byłaś sama pod natłokiem problemów zamiast cieszyć się życiem.
- Wiesz co... Muszę Ci coś powiedzieć... Ale to będzie w pewien sposób brutalne...
- Ekhem, no cóż, chwila prawdy - uśmiechnął się.
- No bo w sumie to jestem wdzięczna Oldze za tą jej szopkę - zaczęłam powoli - No bo popatrz - gdyby nie ona to byś się tu nie przeprowadził, ja bym Cię nie poznała i co by wtedy było?
- Musimy jej kiedyś podziękować. Jak ją odwiedzimy. W szpitalu - odpowiedział - Psychiatrycznym, rzecz jasna - dodał.
- Masz rację - zaśmiałam się - Okej, patrz która godzina... - spojrzałam na telefon - Dwadzieścia po północy! Chodźmy bo trochę mi się chłodno zrobiło. Wróćmy do kawiarenki, ale po drodze zahaczmy o OIOM, chcę sprawdzić jak tam sytuacja.
- Oczywiście.

Gdy dotarliśmy pod salę, Lena nadal leżała, pielęgniarka nadal czuwała - czyli ogółem - wydawałoby się, że nic się nie zmieniło. Zapukałam nawołując szeptem lekarza. Zauważył nas po chwili i podszedł po drodze szepcząc pielęgniarce coś do ucha.
- Panie doktorze, jak tam sytuacja, lepiej już? - zaczęłam.
- Tak, właśnie przyszły kolejne powtórne wyniki badań. Dzięki elektrolitom i płynom alkohol wychodzi z niej w dosyć szybkim tempie. Zostało nam 1,5 promila. To nadal dużo aczkolwiek w porównaniu do stanu sprzed czterech godzin, to i tak sukces.
- Co będzie dalej?
- Wybudziliśmy pacjentkę pół godziny temu, była w szoku, nie wiedziała gdzie jest i co się stało. Pielęgniarka jej wszystko wytłumaczyła i dłuższą chwilę starała się ją uspokoić. Udało się i Lena samodzielnie zasnęła. Teraz śpi już normalnym snem, nie potrzebna jest śpiączka. Poczekamy aż alkohol wyparuje do końca, wtedy zrobimy szczegółowe badania. Ale... - przerwał.
- Co ale? Co się stało?
- Ostatnie wyniki badań są dosyć niepokojące. Niektóre parametry wątrobowe są podwyższone. Może to być spowodowane zakłóceniami z powodu alkoholu ale może też wskazywać na znaczne uszkodzenie wątroby. I tu pojawia się problem - dopóki pani Lena nie wytrzeźwieje, nie możemy sprawdzić w jakim stanie jest jej wątroba i jak ją leczyć. Wiemy natomiast, że jest uszkodzona i na pewno trzeba będzie ją przewlekle leczyć - nie wiemy tylko jakie działania podjąć. Tak jak mówiłem - czekamy aż wytrzeźwieje. Dajemy jej czas do rana, zrobimy kolejne badania i wtedy zadecydujemy.
- No cóż, w takim razie dziękuję.

Na oddziale zostaliśmy do rana. Czas upłynął nam szybko bo w między czasie skoczyliśmy do domu Leny by ogarnąć towarzystwo i delikatnie mówiąc - wywalić ich stamtąd. Nie obyło się bez użycia siły bo zjarani i nawaleni uczestnicy imprezy nawet nie zauważyli braku organizatorki imprezy. W przelocie zaczęłam im tłumaczyć, że wylądowała w szpitalu, ale alkohol który krążył w ich krwiobiegu nie dawał im szans na trzeźwe myślenie i nie przejęli się tym za bardzo. Ogłosiłam więc koniec melanżu i wywaliłam ich z domu. Ogarnęłam resztki jedzenia, przekąsek, ustawiłam meble z powrotem na ich miejsce, posprzątałam łazienkę a Michał spakował do worka wszystkie puszki i butelki, uratował resztki procentów, bo mimo wszystko szkoda tego przeklętego napoju, i wyrzucił skręty nielegalnej substancji do kosza. Doprowadziliśmy dom do stanu względnego ogarnięcia i wróciliśmy do szpitala.

Zdrzemnęliśmy się wtuleni w siebie na niewygodnej ławce i tam zastał nas poranek. Było około godziny szóstej kiedy znów zapukałam do drzwi OIOM-u z pytaniem o stan Leny.
- Podziwiam panią za to całonocne czuwanie - zaczął.
- Nic dziwnego przecież to moja przy... - w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Ze zmęczenia już nad tym nie panowałam - przyrodnia siostra! To znaczy... nie tak dosłownie, bo my to się traktujemy prawie jak siostry, jesteśmy dla siebie praktycznie jedyną rodziną, jej matka się nią nie interesuje! No więc... się nawzajem wspieramy, no bo przecież nikt inny by się nią nie zainteresował! Widzi pan tu kogoś z jej rodziny? Nawet mamusia nie przyszła choć wiele razy do niej dzwoniłam... - próbowałam ratować swoją sytuację.
Lekarz pokiwał głową na znak zrozumienia. Chyba to kupił. Spojrzał najpierw na mnie, potem na Michała i znów na mnie.
- W takim razie muszę powiedzieć, że pani przyrodnia siostra, czy jak tam się nawzajem nazywacie, już wytrzeźwiała. Około piątej nad ranem przyszły wyniki z powtórnych badań i nie są one zadowalające - westchnął.
- To znaczy?
- To znaczy, że jej wątroba przeszła solidną rewolucję i skutkiem tego będzie prawdopodobnie przewlekła choroba. Mam nadzieję, że uda nam się zahamować jej rozwój lekami, i że nie będzie to tylko tymczasowe. Postaramy się zrobić wszystko, żeby uniknąć ostatecznej deski ratunku. W razie gdyby leki i antybiotyki nie pomogły.
- A co jeśli nie pomogą? Co to za ostatnia deska ratunku?
- Wtedy na 90% konieczna będzie operacja lub nawet przeszczep.

środa, 6 maja 2015

#8 "Koszmar"

Noc. Droga. Las.
Ciemność. Światła. Błysk.
Pisk. Zderzenie.
Krzyk. Ból. Płacz.
Cisza...
Ciemność...
Obudziłam się. Spojrzałam w głąb zalanego ciemnością pokoju. Utkwiłam wzrok w księżycu który dzisiaj był w pełni. Nie zasnęłam już do końca nocy. Przeszłam do kuchni, zrobiłam sobie gorącą herbatę i wróciłam do łóżka. Siedziałam tak do rana sącząc powoli każdy łyk... To znów ten sam koszmar od roku. Chociaż teraz już i tak co raz rzadziej mi się śnił... Być może to kwestia czasu...

Siedziałam przed laptopem w ten sobotni poranek i popijając kolejny kubek zielonej herbaty przeszukiwałam oferty pracy na wakacje. Trzeba jakoś ten czynsz i rachunki opłacić, zarobić na to życie... Kelnerka... Opiekunka do dziecka... Roznoszenie ulotek... Sprzątaczka... Pomoc w magazynie... Asystentka kucharza... Za ladą w spożywczym... Za ile? 3 zł za godzinę?! Nie, nie, nie... Wszystko nie tak... Naprawdę nic lepiej płatnego nie ma? Siedziałam już dobre pół godziny i z każdym kolejnym postem coraz bardziej się dołowałam... Po maturze trzeba będzie znaleźć sobie jakąś pracę wreszcie się ustatkować... Nie pójdę na studia. Nie mam na to pieniędzy. Od śmierci rodziców mieszkam sama na trzydziestu metrach kwadratowych na trzecim piętrze i ktoś to musi utrzymywać. Nie pozostał mi już nikt z rodziny. A w dodatku nie mam kompletnego pojęcia co bym chciała robić w życiu. Świetnie, no po prostu świetnie. Zalegam z rachunkami, renta nie wystarczała na wszystko... Miałam oczywiście stypendium które skończy się po maturze więc jakoś to szło.
To było rok temu... Rodzice wyjechali na weekend majowy do Zakopanego a ja zostałam w domu. Miałam zbyt dużo nauki przed końcem roku szkolnego i nie dałabym rady zaliczyć wszystkiego jeśli pozwoliłabym sobie na kilkudniowy wyjazd. Poza tym chciałam żeby wyjechali gdzieś razem, tylko sami, spędzili romantyczny weekend poza domem, jak za czasów młodości... Zgodzili się, żeby została. Miałam więc za zadanie zająć się domem, być grzeczną córeczką jak zawsze i nie urządzać imprez - chociaż patrząc na mnie i na liczbę moich potencjalnych przyjaciół, tak naprawdę nawet nie byłoby gdzie i z kim urządzić domówki... Wyjechali na 4 dni. Jeszcze pamiętam jak dzwoniła do mnie gdy wyjeżdżali w drogę powrotną, że będą za jakieś 5 godzin bo straszne korki na "zakopiance"... Pamiętam jej ostatnie słowa... "Puszę Ci smsa jak się wydostaniemy na autostradę, szykuj nam na 22 coś dobrego do jedzenia, całujemy, pa..." I odtąd nie dostałam już żadnej wiadomości... Nie przejęłam się tym za bardzo, bo stwierdziłam, że mama po prostu zapomniała. Zamiast tego, około 21 zadzwonił telefon...
- Halo? - odebrałam.
- Witam, starszy aspirant Tadeusz Nowak przy telefonie - odpowiedział mi głos starszego mężczyzny - Czy dodzwoniłem się do pani Weroniki Mroźnej?
- Tak, to ja, słucham? - potwierdziłam.
- Czy mogłaby pani przyjechać na najbliższy posterunek policji w przeciągu pół godziny? - kontynuował.
- Tak, ale czy coś się stało? - zapytałam zdziwiona.
- W takim razie proszę przyjechać, dziękuję. Wszystkiego dowie się pani na miejscu. - chłodno zakończył rozmowę.
Stałam tak jeszcze chwilę z telefonem przy uchu, zastanawiając się co to w ogóle może znaczyć. Chciałam dodzwonić się do mamy, żeby zapytać czy coś o tym wie, ale miła pani w słuchawce odpowiadała mi tylko, że wybrany abonent jest chwilowo niedostępny. Zrezygnowałam po trzecim razie i zaczęłam zastanawiać się jak dostać się do miasta o tej porze. Chyba najlepszym i jedynym rozwiązaniem był rower, więc zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, telefon, dokumenty i słuchawki, wsiadłam na niego i pojechałam.
Gdy dotarłam i zgłosiłam się na posterunku, pani skierowała mnie do pokoju 215. I tam, przywitał mnie oczywiście ten wyjątkowo niemiły, starszy aspirant Nowak.
- Witam, proszę wejść i usiąść - zaprosił mnie do gabinetu - Poproszę pani dokumenty.
Podałam mu dowód. Zlustrował go dokładnie, coś zapisał na kartce zatytułowanej "protokół" i wyszedł z pomieszczenia. Panowała grobowa cisza. Czułam bicie swojego zdenerwowanego serca. Rozglądałam się po pokoju, żeby jakoś zająć myśli czekając na jego powrót. Zdecydowanie było tutaj zbyt poważnie i dołująco. Ja chyba bym nie mogła tutaj pracować, przynajmniej nie w tym pomieszczeniu. Nie potrafiłabym się skupić w tak smętnym miejscu. Na lewej ścianie wisiały tablice korkowe przeładowane protokołami, listami gończymi, dokumentami i portretami pamięciowymi zapewne - jakiś przestępców. Po prawej natomiast, stały jeszcze dwa biurka w tej chwili akurat puste. Pewnie miał ciekawe towarzystwo więc nie potrzebował ładnej przestrzeni. Okno było oczywiście zakratowane. Zawsze mnie to bawiło. Po co zamykać okna w pokojach policjantów? Zresztą... Nie obchodziło mnie to na tyle by poświęcać temu aż tyle uwagi. Nowak wrócił do pokoju i zaczął coś pisać nadal nie racząc się do mnie odezwać. Widać że rozmowa chyba go nie interesowała, albo tak był skupiony na swojej pracy. A właśnie, co on w ogóle robił? Miał mi powiedzieć na komisariacie po co mnie wezwano. A o dalej milczał jak zaklęty. Nerwy zbierały się we mnie i powoli zaczynały mi puszczać...
- Przepraszam bardzo - zwróciłam się do aspiranta najmilszym tonem jakim mogłam i z wymuszonym uśmiechem. Podniósł na mnie wzrok znad kartki - Co tu się do cholery jasnej dzieje? Dlaczego mnie tutaj wezwaliście o tej porze, nie podając powodu, a teraz jeszcze bez mojej zgody spisujecie mnie, nawet nie wiem za co?! - wybuchnęłam.
- O, a to pani jeszcze nie wie? - wyglądał na wyraźnie zdziwionego - Pani rodzice mieli wypadek samochodowy. Oboje nie żyją. Zginęli na miejscu. - odpowiedział mi.
Na te słowa wybuchnęłam śmiechem.
- Przepraszam, ale to chyba jakaś pieprzona pomyłka - zaprzeczyłam kręcąc głową.
- Wydaje mi się, że jednak nie. Pani rodzice, Aleksandra i Robert nie żyją. Zginęli w wypadku drogowym na drodze krajowej numer 7 przed Krakowem, w zderzeniu czołowym z tirem. Kierowca jest w szpitalu z lekkimi obrażeniami. Prawdopodobnie zjechał on na sąsiedni pas, którym prawidłowo poruszali się pani rodzice i w wyniku siły zderzenia zginęli na miejscu. Śledztwo wyjaśni okoliczności zdarzenia.
Co za pieprzona bzdura. Zamarłam. O mój Boże. Siedziałam tam wbita w niewygodne krzesło i próbowałam połączyć wątki. Wyjechali z Zakopanego. Jechali zakopianką. Miała pisać smsa. Nie napisała. O mój Boże. Jakiś idiota wyjechał prosto na nich. Oni zginęli. On przeżył. Pamiętam, że patrzyłam się prosto na Nowaka przez dobre pięć minut, a potem urwał mi się film. Obudziłam się leżąc na twardej ławce na korytarzu w komisariacie, a przy mnie siedziała jakaś policjantka. Gdy zauważyła, że się obudziłam krzyknęła do pokoju przed sobą:
- Tadek! Obudziła się! Chodź no tutaj!
Aspirant zaraz przyszedł i wydawał się już nieco milszy. Chyba przejął się tym, że zemdlałam. Odwiózł mnie do domu i zapytał tylko czy jestem pełnoletnia. Kiedy już przyswoił informacje, zalecił mi abym poszła spać i jutro rano zgłosiła się na komisariat w celu wyjaśnienia reszty rzeczy.
Następne dni to była melancholia. Policja, szpital, policja, zakład pogrzebowy, kościół, policja, cmentarz, sąd, policja i jakiś pieprzony psycholog sądowy. Myśleli że co? Mam się jeszcze obcej osobie zwierzać?! Nie w tym życiu. Błagam, ktoś kogo znam godzinę i opowiem mu jakąś historię ma mi pomóc? Niby jak skoro w ogóle nie zna mojej sytuacji a ja nie mam ochoty na zwierzenia? Chodziłam na sesje przez tydzień bo taki był wymóg sądu i dałam sobie spokój. Na pogrzebie nie było dużo ludzi - kilku sąsiadów i znajomych z pracy, nie mieliśmy zbyt dużej rodziny - większość za granicą, a Ci którzy pozostali w Polsce, albo już nie żyli albo w ogóle o tym wszystkim nie wiedzieli. A ja nie miałam zamiaru ich o tym informować. Sama sobie poradzę, nie potrzebuję zainteresowania rodzinki. I tak nigdy nie utrzymywaliśmy z nimi lepszych kontaktów, więc i teraz na pewno nie okażą wsparcia. Zrobią tylko sztuczne zamieszanie, obiecają że pomogą, okażą zainteresowanie przez miesiąc, góra dwa... A potem - radź se sama, przecież my też mamy swoje życie. Z rodziną to dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
I tak właśnie zostałam sama na tym świecie. Jedyne wsparcie dostałam od osoby którą znałam od wieków. Lena. Ale zrobiła to, bo tylko w taki sposób mogła mi podziękować za to co dla niej robię. Ona też nie miała lekko. Tylko że ona swoje problemy sama sobie stworzyła, natomiast ja, dostałam prezent od losu. Ale mniejsza z tym. Byłam z nią w trudnych dla niej chwilach. Ona była ze mną w moim koszmarze. Lena ma tylko matkę prostytutkę która się nią rzecz jasna nie zajmuje i też musi sobie radzić sama. Ojca nie zna. Żyje w świecie nałogu, więc i sama się w jeden wpakowała. A ja już nie wiem jak jej pomóc...

Jedyne uczciwe ogłoszenie wydawało się być tym o pracy kelnerki. Wysłałam więc na podanego maila swoje CV i formularz zgłoszeniowy. Ewentualnie ta pomoc na magazynie. Pakowanie paczek w firmie kosmetycznej, całkiem dobrze płacą... 6 za godzinę... Dobra. Napisałam. Cokolwiek.
Dostałam smsa od Michała... "Kochana, jak się czujesz?" odpisałam "Źle" ... "Dlaczego? Co się stało?" ... "Znowu nieprzespana noc. Nie mam ochoty na rozmowę." ... "W porządku, ale mogę Ci jakoś pomóc?" ... "Dzisiaj nie, ale dziękuję za troskę" ... "Pamiętaj, jestem przy Tobie" . Mimowolnie uśmiechnęłam się do telefonu. Włączyłam muzykę. Teraz jedyna piosenka która była idealna dla mojego nastroju to "Even My Dad Does Sometimes". Załączyłam play i rozpłakałam się... Siedziałam tam na kanapie i ryczałam jak bóbr. Dlaczego to życie mi się tak popieprzyło...

Ballada leciała już w kółko od godziny, a ja dalej nie mogłam się ogarnąć. Otarłam łzy z policzków, zanuciłam sobie słowa pod nosem....
...just for tonight... hold on...
Dobra. Koniec.
Nie daj się. Ogarniamy.
Będzie dobrze. Raz, dwa...
Wstałam z sofy i poszłam sprawdzić pocztę, ale jedyne co w niej znalazłam to oczywiście kolejne rachunki za gaz i prąd. Rzuciłam je na stos który powoli rósł na stoliku w przedpokoju. Za kilka dni się tym zajmę.
Przeczesałam moje długie brązowe włosy i przejrzałam się w lusterku zawieszonym w łazience. Koszmar. Wory pod oczami, rozdwojone końcówki, masakryczne odrosty, niedomyty makijaż z wczoraj. Stanęłam na wadze. Elektroniczny wyświetlacz wskazał 73,6 kg. Wow. To już siedem kilo od krytycznego momentu sprzed czterech miesięcy. Ale i tak jeszcze dużo przede mną.
Wróciłam do pokoju i spojrzałam na zegarek. Trzynasta. Trzeba coś zjeść. Uszykowałam sobie pożywny obiad. Zrobiłam sobie krótką przerwę w celu rozplanowania reszty dnia. Matura za miesiąc, ale chyba wszystko mi już jedno. Na nic mi to gdy nie mam kasy na studia. Byle skończyć tą szkołę. Ale zawsze byłam dobrą uczennicą więc teraz to wstyd byłoby tak zawalić te kilkanaście lat edukacji. Zabrałam się więc za czytanie zaległych lektur. Tak upłynęło mi kilka godzin. Nim się obejrzałam było ciemno. Nagle zadzwonił mój telefon. Kto to może być o tej godzinie? Michał? Nie, nie mam ochoty na rozmowy. Spojrzałam na wyświetlacz na którym ukazało się "Lena".
Odebrałam.
- Stara......aaaa!!! Wbijaj .... na chat....eee!!! - zadarła się do słuchawki - Jest zaje....ta imprezaaa!
Przewróciłam oczami. Znowu to samo.
- Lena, na litość boską! Ogarnij się! - krzyknęłam dosyć głośno, żeby mogła mnie usłyszeć w huku głośnej muzyki która nawet mnie drażniła przez telefon - Co tam się dzieje?!
- A, a, ale... No jak to co? Co.. Jak to co się dzieje? Co się... dzie...je.. - jej głos nagle ucichł.
- Lena?... Lena!! Do jasnej cholery, będę tam za pięć minut wytrzymaj jeszcze chwilę! Słyszysz? Lena!!! - rzuciłam i błyskawicznie się rozłączyłam. Zadzwoniłam po Michała.
- Michał, błagam Cię przyjdź teraz szybko na przystanek, moja przyjaciółka ma kłopoty, musimy jej pomóc!!! - krzyknęłam do telefonu.
- Co się stało? - spytał zaniepokojony.
- Wyjaśnię Ci po drodze, ale przygotuj się na koszmar! - rzuciłam na zakończenie i się rozłączyłam.
Związałam włosy w kitkę, zmyłam pozostały wczorajszy makijaż, podkreśliłam na nowo szybko rzęsy, przebrałam się z piżamy w jakąś bluzkę i pierwsze lepsze spodnie, chwyciłam telefon, dokumenty i wybiegłam z mieszkania. Urządziłam sobie sprint na przystanek a po drodze zgarnęłam Michała. Opowiedziałam mu dysząc, że biegniemy do mojej przyjaciółki która się ostro nawaliła i może mieć kłopoty. Kiwnął tylko głową na znak zrozumienia. Gdy zbliżaliśmy się jej domu już z daleka dał się słyszeć huk głośnej muzyki. Przebiliśmy się przez tłum sterczących przed wejściem nieznajomych którzy palili bliżej nieokreśloną substancję. Wolałam nie wiedzieć co to było, ale na pewno nie były to zwykłe papierosy. Gdy dotarliśmy do drzwi i przebiliśmy się do przedpokoju, spróbowałam ogarnąć sytuację. Na stole w kuchni tradycyjnie walały się tony puszek po piwie, puste flaszki po czystej i inne trunki. W zlewie kuchennym leżała też spora ilość potłuczonego szkła, a na blacie resztki pizzy i chipsów. Przekopałam się przez ten chlew do salonu. Tam to dopiero był istny koszmar. Zajęło mi dłuższą chwilę zlokalizowanie ławy stojącej w centrum pokoju, na której aktualnie leżała jakaś obściskująca się para. Obok, na kanapie leżała kolejna, którą zdecydowanie za bardzo poniósł melanż. Nie chciałam na to patrzeć. Aktów miłości się zachciało... Mojej przyjaciółki nie musiałam długo szukać bo zaraz zauważyłam ją obściskującą się pod ścianą z jakimś facetem. Jego dłonie zdecydowanie znajdowały się w miejscu w którym nie powinny być.
- Lena!!! - chwyciłam ją za ramię i wyrwałam z uścisku kolesia.
- Eeej! Co jest kurwa?! - zdarł się typek - Zostaw nas!
- Zamknij się dupku! Lena, chodź! - sprowadziliśmy ją do kuchni, gdzie przynajmniej można być odetchnąć świeższym powietrzem. Ledwo trzymała się na nogach więc Michał wziął ją pod ramię a ja próbowałam otrzeźwić. Chwyciłam jej twarz w dłonie i popatrzyłam jej w oczy.
- Lena!!! Ogarnij!!! Błagam Cię!!! - krzyczałam jej w twarz, ale ona zdecydowanie już nie kontaktowała - Ile wypiłaś?! Co piłaś?! - bezskutecznie próbowałam coś z niej wydobyć.
- Eeee... - patrzyła na mnie z tym typowym uśmieszkiem najebanej w cztery dupy i próbowała sklecić jakąś odpowiedź - Daj.... mi... - zaczęła machać ręką w bliżej nieokreślonym kierunku.
- Laska!!! Poznajesz mnie?! - zaczęłam ją klepać po twarzy, żeby choć trochę otrzeźwiała ale ona nadal się tylko uśmiechała i patrzyła beztrosko w przestrzeń z lekko przymrużonymi oczami.
- Eee... nie... co.. co... je.. - wydusiła z siebie.
No pięknie. Już nawet mnie nie poznaje. Stwierdziłam, że musimy ją zabrać na świeże powietrze. Michał właśnie się za to zabierał, gdy ona nagle bezwładnie obsunęła się na podłogę i dostała drgawek.
- Lena!!! - wrzeszczałam z przerażeniem. Tak źle nie było jeszcze nigdy. Łzy zaczęły mi płynąć po policzkach - Lena... - spanikowana próbowałam ustabilizować jej głowę.
Trwało to może kilkanaście sekund. Nagle się uspokoiła. Przytuliłam ją. Otworzyła oczy, spojrzała na mnie,  wydusiła z siebie bełkoczące "Prze...pra...szam".
- Dzwoń po pogotowie!!! - krzyknęłam do Michała. Posłusznie to zrobił, wpatrując się w Lenę pełen przerażenia.
Patrzyła się na mnie jeszcze przez chwilę, po czym bezwładnie wysunęła się z mojego objęcia...
Zemdlała.

sobota, 2 maja 2015

#7 "Noc"

Pocałował mnie.
A ja, zamiast się zbuntować, odsunąć tylko odwzajemniłam. Rozum mówił nie, serce tak. Co się ze mną dzieje, do jasnej cholery?! Romantyczka się znalazła...
Przez te kilka sekund zapomniałam o całym świecie. Byłam tylko ja i Michał. Po pocałunku spojrzał na mnie, ja na niego i mocno mnie przytulił... A ja, zamiast się zbuntować, odsunąć oczywiście co?... odwzajemniłam. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę i milczeniu, przytuleni do siebie. Przez głowę przewijało mi się tysiące myśli... Co ja robię...? Dlaczego daję mu nadzieję...? Dlaczego on to robi...? Co on we mnie widzi...? Dlaczego mnie to tak kręci...? Dlaczego się nie odsunę...? Dlaczego się waham...? Dlaczego....?
Gdy skończyła się ta scena rodem z jakiegoś filmu romantycznego, spojrzałam na niego i już miałam mu coś mówić, ale mi przerwał kładąc mi palec na ustach:
- Ciii... - uśmiechnął się jednocześnie - Pozwólmy trwać tej chwili, Weronika... Poddaj się, przecież wiem, że chcesz, że tego potrzebujesz... - mówił tak magicznym głosem, że moje racjonalne myślenie w sekundzie poszło się....
Zaczął mi grać Give Me Love. Nie wiem jak to się stało, ale refren zaczęłam śpiewać z nim. To wyszło nam tak naturalnie jak na lutowym koncercie Rudego w Warszawie. Całe emocje ze mnie uszły. Śpiewałam dopóki się nie rozpłakałam. Zauważył to, ale grał dalej. A ja gapiłam się na niego i śmiałam się przez łzy. Skończył dopiero po całej piosence.
- Co się stało?...
Zagryzłam tylko wargę, uśmiechnęłam się i przytuliłam go.
Jak to jest, że gość którego znam kilka dni sprawia, że czuję się przy nim tak zajebiście bezpiecznie? Że ufam mu, jakbym znała go kilka lat?
- Dobra dobra, koniec bo się tu rozkleję całkowicie - zaśmiałam się ocierając łzy z oczu.
- W porządku? - zapytał.
- Taaak, po prostu nie rozumiem czegoś...
- Czego?
- Zjawiasz się tak nagle z dnia na dzień, przewracasz moje życie o 360 stopni, niby dopiero się poznajemy, a ja mam wrażenie jakbyśmy się znali od zawsze... Jak to jest? Coś ty ze mną zrobił? - wypaliłam. Nie chciałam mu tego wszystkiego mówić, ale po tym wszystkim było mi już wszystko jedno...
- Posłuchaj tego, a zrozumiesz... - zaczął grać "Everything Has Changed" O mój Boże... znam to na pamięć! Nieświadomie włączyłam się w refrenie niczym Ed przy Taylor, i to zabrzmiało nam to tak pięknie... Śpiewałam ten tekst chyba po raz tysięczny, ale dopiero teraz, śpiewając go przy Michale, prawdziwie zrozumiałam o czym jest. Wszystko się zmieniło... A ja muszę te zmiany zaakceptować... Wystarczająco się w życiu nacierpiałam, może nareszcie będzie dobrze... Tylko nie mogę tego spieprzyć. Wszystko zależy ode mnie. Mam przed sobą chłopaka który wydaje się, że się we mnie zakochał. A ja? Czy ja się zakochałam? A może to tylko zauroczenie? Może warto zostawić przeszłość za sobą? Zostawić w tyle jego problemy z Olgą? Może ta historia ma szansę przetrwać chociaż trochę? Chciałabym zobaczyć jak to jest...
- Wiem, że może to szaleństwo, ale co Ty na to... - zaczął i spojrzał na mnie. Kompletnie nie wiedziałam o co chodzi, nie spodziewałam się tego co zaraz powie... myślałam, że chodzi mu o to żebyśmy razem pośpiewali - ...żebyśmy spróbowali stworzyć... związek?
Nie.
Co?
Nie.
On nie mówi tego na serio...
Związek?
Że co?
Chce, żebyśmy byli parą?
Takiej wewnętrznej batalii pomiędzy sercem a rozumem, nie stoczyłam jeszcze nigdy w moim życiu. Siedziałam tam, wtulona w niego, i milczałam. Wyczuwałam jego strach i zmieszanie. Bał się, że przesadził... Bo ja milczałam... Idiotko, powiedz coś wreszcie!
- Michał... - zaczęłam, ale słowa uwięzły mi w gardle.
Łza poleciała mi z oka ale szybko ją obtarłam.
Chyba nie zauważył.
Westchnęłam.
Spokojnie, rozluźnij się.
Powiedz mu to.
Powiedz mu to co czujesz.
On na to czeka.
No dalej.
Dasz radę.
Teraz.
Raz, dwa...
- W porządku - oswobodziłam się z jego objęć i spojrzałam prosto w jego niebieskie oczy - Zgadzam się.
Patrzył na mnie z niedowierzaniem przemieszanym ulgą, radością, wzruszeniem i podekscytowaniem. Znów wyglądał tak słodko jak dziecko. Zaśmiałam się.
- Zgadzam się - powtórzyłam - Dobrze słyszysz.
Przytulił mnie tak mocno, jak jeszcze nikt nigdy mnie nie tulił. A potem pocałował mnie powtórnie. Ale cóż to był za całus, mój Boże... Czuł się już o wiele swobodniej. A ja po raz kolejny odleciałam.
Siedzieliśmy tam do rana. Dosłownie. Zagrał mi wszystkie piosenki jakie umiał. Rozmawialiśmy całą noc. Opowiedziałam mu o sobie, o swoich pasjach, o treningach (obiecał, że będzie mnie wspierał w mojej metamorfozie), o Grahamie, o muzyce, o tym co przeszłam, i jak pokochałam Eda...  A on opowiedział mi o swojej karierze, jak w dzieciństwie uczył się grać na gitarze, jakie miał problemy przez rudą czuprynę, jak znalazł przyjaciół i jak znajomi reagowali na jego rozwój i popularność. Temat zszedł oczywiście raz na wątek Olgi, ale obiecałam mu, że razem damy jej radę. Mimo wszystko widziałam jego strach. A ja? Nie wiem jak to zrobiłam, ale czułam w sobie siłę.
Czułam, że możemy się jej przeciwstawić i może nawet jej pomóc...
Byłam gotowa do sprowadzania ją na dobrą ścieżkę.
Tylko wtedy jeszcze nie spodziewałam się do czego ona jest zdolna...