Siedziałam na kanapie i użalałam się nad sobą choć dobrze wiedziałam, że teraz nie czas na to. Musiałam ogarnąć ten chaos. Najgorsze było to, że nie wiedziałam od czego zacząć. Najlepszą opcją był chyba telefon na policję, może jeszcze uda im się zebrać resztki śladów, odciski palców, cokolwiek... Sięgnęłam do kieszeni i w tej chwili okazało się, że tak, mogło być jeszcze gorzej... Zgubiłam telefon! Wybiegłam na korytarz z ostatkami nadziei, że wypadł mi gdzieś po drodze. Szczęście w nieszczęściu, znalazłam go na korytarzu przy wejściu do klatki schodowej. Musiał mi wypaść gdy męczyłam się targając rower do środka. Natychmiast wybrałam numer na policję i zgłosiłam włamanie. Nie spieszyło im się bo przyjechali dopiero pół godziny później. Normalnie wzór obywatelstwa...
Spisali moje zeznanie i zabrali się za ściąganie odcisków. Znaleźli trochę na drzwiach i na ramce gdzie były bilety. Oprócz tego, pytali się czy coś mi zginęło. Skąd mogłam to wiedzieć?! Powiedziałam więc, że raczej nie, ale jeśli coś zauważę to się odezwę. Piętnaście minut później, wyszli mówiąc po drodze, że założą sprawę i będą dzwonić. Oczywiście. Idealnie. Jeśli będą ją prowadzić tak, jak sprawę z wypadkiem rodziców, albo z moim porwaniem to im gratuluję.
Westchnęłam. Postanowiłam trochę ogarnąć ten syf, na tyle, na ile miałam dzisiaj siły, a była już późna godzina. Drzwi niestety się nie domykały bo zamek był uszkodzony. Postanowiłam zająć się tym jutro, tymczasowo blokując je prymitywnie krzesłem i tym co jeszcze wpadło mi w ręce. Następnie, zabrałam się za ogarnianie salonu. Kilkanaście minut później kanapa wróciła na swoje miejsce, szuflady do szafek a szkło i zbite talerze znalazły się w koszu.
Nagle, usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Przeszedł mnie zimny dreszcz. Nie wiedziałam, czy mam lecieć w podskokach - mogła być to Lena na przykład - czy siedzieć cicho jak mysz pod miotłą - mógł to być przecież włamywać albo jeszcze gorzej, jakiś psychopata. Byłam gotowa na wszystko bo biorąc pod uwagę co dziś mi się przydarzyło, stwierdziłam, że już mi wszystko jedno. Spojrzałam tylko litościwie na godzinę, żeby w razie czego wiedzieć, o której mnie porwano... Była 23:45. Usłyszałam ponowne pukanie. Przeżegnałam się, westchnęłam i podeszłam powoli do drzwi.
- Kto tam? - zapytałam zachrypniętym głosem.
- To ja... - odpowiedział niski głos. Mógł należeć tylko do jednej osoby. Szybko odblokowałam drzwi i otworzyłam je na oścież. Moim oczom ukazał się nie kto inny jak Michał.
- Zanim cokolwiek powiesz, wysłuchaj mnie. Weronika to było... - zaczął, ale szybko przerwał bo zauważył chaos w środku mieszkania - Co? Co tu się stało? - delikatnie starał się spojrzeć mi przez ramię.
Skryłam twarz w rękach i ciężko westchnęłam. Szybko przysunął się do mnie i przytulił mnie. Znowu wrócił, wrócił mój Michał.
- No już, spokojnie, chodź, wszystko mi opowiesz, powoli, uspokój się... - mówił do mnie czule, a ja mimo, że byłam na niego niesamowicie wkurzona uległam, i dałam się zaprowadzić do środka.
Usiedliśmy na kanapie.
- Nie wiem, nie wiem... - zaczęłam - Wróciłam z miasta, po naszej kłótni i zastałam to. Nawet nie umiem określić jak to wyglądało. Chaos, totalny chaos. Teraz i tak nie jest źle. Jeszcze niecałe pół godziny temu była tutaj policja która łaziła po kupie potłuczonego szkła i zbierała odciski palców.
- Coś zginęło?
- Nie. To znaczy tak. W sensie...
- Czyli?
- Nasze bilety...
- Co?!?! - krzyknął z niedowierzaniem zrywając się na równe nogi i natychmiast pobiegł do pokoju. Wrócił z pustą ramką. - Co to ma znaczyć?!
- Myślisz, że ja wiem?! - spojrzałam na niego oczami wypełnionymi łzami.
Patrzył na mnie oczami pełnymi emocji. Mieszało się w nich niedowierzanie, smutek, wściekłość, strach, zdenerwowanie i wiele innych. Dobrze wiedziałam co czuł, bo ja miałam tak samo...
- Co my teraz zrobimy...?
- Nie mam zielonego pojęcia...
Gdy tak patrzyłam na niego i na jego oczy pełne emocji, przypomniałam sobie co stało się kilka godzin wcześniej. Znów zobaczyłam Michała krzyczącego na mnie i z fajką w ustach. Wróciło moje zdenerwowanie.
- Proszę cię, idź już sobie.... - powiedziałam najdelikatniej jak umiałam, ale chyba zabrzmiało to dosyć wrednie.
- Co? - momentalnie spojrzał na mnie, odłożył ramkę na ławę i usiadł z powrotem obok mnie. Chciał mnie przytulić, ale ja się odsunęłam.
- Wyjdź.
- Ale dlaczego?..
- Nieważne, wyjdź.
- O co chodzi? Jestem tu dla Ciebie.
- Nie wydaje mi się.
- Dlaczego mnie wyrzucasz? Nadal gniewasz się o tamto?
- Tak tylko trochę...
- Co...?
- ...mam ochotę Cię zabić.
Jego wzrok był przerażony. A ja nie wiem czemu, byłam usatysfakcjonowana, że miałam nad nim chwilową przewagę. Patrzyłam na niego z nutką rozbawienia.
- Proszę Cię, muszę to wszystko przetrawić...
Westchnął.
- Jeśli chodzi o tego papierosa to....
- ...to przestań roztrząsać to co było i wyjdź! - przerwałam mu i wskazałam drzwi.
- Dlaczego mnie wyrzucasz?
- Bo chce być sama! Nie rozumiesz tego? Za dużo na dziś, wykituje zaraz!
- Spokojnie, uspokój się...
- Nie! Wyjdź!
Wstałam gwałtownie, chwyciłam go za ramię i pociągnęłam do drzwi. Posłusznie ruszył za mną. Gdy wreszcie wypchnęłam go za próg, pociągnął mnie za sobą. Wpadłam w jego ramiona. Nasze twarze dzieliły centymetry. Nie chciałam tego. Nie. Nie w tej sytuacji! Teraz nie czas na romantyzmy... Spojrzałam na niego by powiedzieć, żeby mnie puścił, ale on to wykorzystał... Centymetry natychmiast znikły a ja poczułam jego usta na moich. Na moment zapomniałam jak bardzo jestem na niego zła... Ale trwało to tylko sekundy. Szybko oswobodziłam się z jego uścisku.
- Nie rób tak więcej, nie lubię takich rzeczy...
Byłam mega wkurzona. Myślał, że pocałunkiem mnie przebłaga?
- Poczekaj... Weronika... przepraszam... - chwycił mnie za nadgarstek i próbował zatrzymać.
- Zostaw mnie. Jakoś sobie poradzę. Cześć.
Tak chłodno nie pożegnałam się z nim od czasów naszej sprzeczki przy okazji naszego poznania. Od tego czasu, nie kłóciliśmy się. Żyliśmy w błogostanie, że już zawsze tak będzie. Niestety, życie plecie różne scenariusze....
Zatrzasnęłam drzwi. Zablokowałam je krzesłem a wejście do przedpokoju zastawiłam szafą z salonu. Poczułam się o jeden procent bardziej bezpieczna. Ale nic innego na razie nie mogłam zrobić. Resztę ogarnę jutro. A raczej dziś, tylko rano... Było już grubo po północy, dochodziła wręcz pierwsza.
Niesamowicie zmęczona położyłam się spać, ale nie dane mi było spać tego dnia...
W nocy znów śnił mi się koszmar... Tym razem był związany z życiem matki Leny. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że Lena też tam była i zachowywała się zupełnie podobnie. Obudziłam się z krzykiem kiedy Lena zaczęła mi proponować to samo... Zapłakana włączyłam playlistę w telefonie ze spokojnymi piosenkami i założyłam słuchawki na uszy... Co to było?! Skąd takie koszmary?! To jakieś przeczucie, proroctwo?! Ogarnął mnie oczywiście Ed Sheeran, Nina Nesbitt ale także moje nowe odkrycie - Shawn Mendes. Do świtu słuchałam ich otulona w kołdrę z lekko przymkniętymi oczami. Może ten idiotyczny koszmar to była faktycznie jakaś wskazówka? Może powinnam była zajrzeć do domu Leny? Sprawdzić co tam się dzieje? Rozmyślałam o życiu. Stało się jeszcze bardziej szalone niż było. Tylko że, ja niezbyt tego potrzebowałam... Cieszyłam się z obecności Michała, naszego związku, ale zaczynałam mieć wątpliwości czy wszytko jest tak idealne jak mi się do tej pory wydawało. Zaczęło się przecież nieźle, w ciągu kilku dni spieprzyło a potem znów polepszyło i było w porządku, aż do dziś. Moje zaufanie zostało nadszarpnięte. Mimo, że starał się to naprawić bałam się. Bałam się co jeszcze ukrywa, jakieś nałogi lub sekrety? Doszłam również do oczywistego, ale paraliżującego mnie wniosku.
Muszę się przeprowadzić.
Mam dość tego miejsca i tych okropnych rzeczy które mnie tutaj spotykają.
Przecież nic mnie tutaj nie zatrzymuje. Szkoła skończona, pracy nie mam, rodzina też nie jest problemem, bo jej po prostu nie mam... Lena wyjedzie ze mną, dużo rzeczy nie mam, a gdy sprzedamy to mieszkanie będziemy miały akurat trochę pieniędzy na małą kawalerkę. W zupełności nam wystarczy. To mieszkanie jest trochę za duże i drogie w utrzymaniu.
Poza tym, zbyt wiele osób wie gdzie mieszkam.
Zbyt wiele osób które za mną, delikatnie mówiąc, nie przepadają.
Tylko gdzie? W sumie do Krakowa mamy jakieś 30 kilometrów, może właśnie tam?
Ale co z Michałem? Czy kocha mnie na tyle by pójść za mną? By wyprowadzić się i zostawić rodziców? W razie czego nie miałby tak tragicznie daleko do mnie... Lepsze kilkadziesiąt kilometrów niż kilkaset.
Pozostaje też druga strona medalu - czy ja ufam mu dostatecznie aby zamieszkał ze mną? Czy kocham go do tego stopnia? Czy związek na odległość przetrwa? Słyszałam, że to zwykła ściema i prędzej czy później jest skazany na klęskę....
A właściwie - czy to wszystko to miłość czy tylko zauroczenie?
Na dworze już świtało, a ja ze zmęczenia po kilku godzinach rozmyślań zasnęłam, przy dźwiękach pięknego "Never Be Alone" Shawna Mendesa...
Obudził mnie dźwięk smsa. Dochodziło już południe a ciepłe promienie czerwcowego słońca miło łaskotały moją twarz. Przetarłam oczy i powoli spojrzałam na ekran telefonu. Na wyświetlaczu widniało "Nowa wiadomość od: Michał" . Sama nie wiem czy to z przyzwyczajenia, czy z potrzeby otwarłam ją.
Wejdź na mojego facebooka, kanał, cokolwiek, zobacz to... Kocham Cię i przepraszam :*
Czyżby kolejna piosenka? Zamiast utrwalać materiał do festiwalu on brał się za jakieś nowe ekscesy... Z czystej ciekawości włączyłam facebooka w telefonie, bo przecież mój komputer nadal leżał w dwóch częściach. Chyba że przez noc wyzdrowiał, albo to wszystko to był jeden wielki koszmar... lekko uniosłam głowę spoglądając na biurko... nie. Jednak nie. Nadal leżał w rozsypce. Opadłam zrezygnowana na poduszki. W aktualizacjach na tablicy od razu ukazał mi się link od Miheya. Post był nieco dłuższy niż zazwyczaj, o następującej treści:
Z dedykacją dla mojej najukochańszej, najlepszej jedynej i wyjątkowej dziewczyny, Weroniki. Dziękuję za to, że jesteś, że rozumiesz mnie i wspierasz w tych trudnych chwilach i poświęcasz nasz czas na przygotowania do festiwalu. Kocham Cię i Tobie dedykuję mój najnowszy cover. A wszystkich zapraszam już w ten weekend na niezwykły koncert na festiwalu w Krakowie. Będę jednym z artystów który będzie supportował zespół Enej na ich wyjątkowym występie, widzimy się w sobotę o 18! Całusy i pozdrowienia dla wszystkich a szczególnie dla mojej najukochańszej :*
Wasz Mihey
Kilka godzin później siedzieliśmy już razem na mojej sofie.
- Nie potrafię się na Ciebie złościć, wiesz?
- Wiem kochana...
- To wszystko jest głupie, bo choćbym chciała, to nie potrafię!
Na jego twarzy pojawił się rozbrajający uśmiech.
- Wiesz czego tak jest?
- Nie! To jest głupie! - zaśmiałam się - Bo nawet jak mnie wkurzysz tak porządnie jak wczoraj, to nie potrafię... Serio, to była słaba akcja.
- Wiem, przepraszam. Wcześniej nie widziałem w tym nic złego. Ale wiedząc, że sprawiłem Ci przykrość dotarło do mnie, że to słaby sposób na odreagowanie... Ale nie powiem, że nie pomogło.
- Przestań! - szturchnęłam go lekko.
- No mówię serio.. Czujesz odprężenie, ale niestety tylko przez chwilę. Znacznie lepiej działa na mnie przebywanie z Tobą - uśmiechnął się i pocałował mnie.
- Mówiłam! - zaśmiałam się - Ale obiecaj, że nie będziesz więcej palił?
Westchnął. Spiorunowałam go wzrokiem.
- Michał!
Jego warga drżała, kąciki zaczęły unosić się ku górze przez co musiał przygryźć górną wargę... Nagle wybuchnął rozbrajającym śmiechem. Automatycznie i ja się roześmiałam.
- Przecież żartowałem!
- No ja mam taką nadzieję!
- Dla Ciebie wszystko - uśmiechnął się.
***
Leżałam skulona w ciemnym pomieszczeniu. Znów zemdlałam i znów się obudziłam. Wszystko mnie bolało. A najbardziej brzuch i prawa ręka. Byłam przerażona. W pokoju panowała przeraźliwa cisza, tylko raz na jakiś czas słyszałam czyjeś rozmowy dochodzące zza drzwi. Nagle głosy się nasiliły i drzwi otworzyły się z impetem. Oślepiła mnie jasność z zewnątrz. W progu stał mężczyzna, były łysy i dobrze zbudowany przez co wyglądał na całkiem silnego. Serce zabiło mi mocniej. Podszedł do mnie i spoliczkował mnie. Nie mogłam już wytrzymać tego bólu.
- Za co kurwa?! - wykrzyczałam resztkami sił.
- Za żywota! - zaśmiał się szyderczo po czym chwycił mnie mocno i rzucił na ziemię. Upadłam oczywiście na twarz. Próbowałam wstać i podeprzeć się ręką, ale ból był nie do zniesienia. Byłam za bardzo osłabiona. Zemdlałam.
***
Siedzieliśmy robiąc kolejną, chyba już setną albo tysięczną, próbę do festiwalu. Było perfekcyjnie. Michał nie mylił się już prawie wcale. Czasami tylko podczas You Need Me... było mu ciężko opanować naraz grę i rapowanie, ale doskonalił to. Widziałam, że za każdym razem było coraz lepiej. Cieszyły mnie jego postępy ale coraz bardziej niepokoiła mnie nieobecność Leny. To już 28 godzin odkąd jej nie widziałam. Musieliśmy skończyć próbę, ale zaraz potem miałam mocne postanowienie by iść jej szukać. Pierwszym miejscem które chciałam sprawdzić był jej dom. To co mi się wczoraj, a raczej dzisiaj przyśniło, musiało być jakim znakiem.
Patrzyłam na niego z dumą gdy produkował się przy Shake It Off... Była to przedostatnia z piosenek.
- Jest super - pochwaliłam go gdy skończył - Dajesz radę jeszcze?
- No jasne, a co?
- Zagraj jeszcze raz finałowe You Need Me i spadamy.
Spojrzał na mnie błagalnymi oczami.
- Nie, graj - powiedziałam stanowczo niczym prawdziwy menedżer - Musisz poćwiczyć moment między drugą a trzecią zwrotką, tą improwizację.
- Wiesz jaka jest trudna...
- No właśnie. Dlatego musisz ją ćwiczyć, żeby wyszło perfekcyjnie. W końcu to wielki finał. Masz sprawić żeby opadły im kopary!
Kropelki potu zaświeciły mu się na czole. Szybko je przetarł i zabrał się za programowanie ścieżki dźwiękowej do piosenki.
Było coraz lepiej.
- Ekstra. Jest super! - pochwaliłam go gdy skończył - Naprawdę robi wrażenie. Niewielu jest takich którzy potrafią to zagrać.
- Pozwól mi się teraz szybciutko ogarnąć i spadam.
- Gdzie?
- No jak to gdzie? Do domu...
- Przecież idziemy szukać Leny!
- Naprawdę? - oczy mu się zaświeciły jak dziecku które wyrusza na niezwykłą przygodę.
- Nie traktuj tego jak zabawę... Chcę żebyś mi towarzyszył, będę czuła się bezpiecznie.
Skomentował to uśmiechem.
Skomentował to uśmiechem.
- Nie, no jasne - spoważniał - Daj mi pięć minutek i możemy wychodzić.
***
Znów to samo. Otworzyłam powoli oczy i otoczyła mnie ciemność. Nie miałam nawet pieprzonego telefonu, żeby zadzwonić po pomoc. Nie wiem czy ten gość mi go zabrał czy go gdzieś zgubiłam. Próbowałam sobie przypomnieć, ale nie byłam w stanie. Miałam tylko jakieś lekkie przebłyski, że prawdopodobnie byłam w swoim domu. Leżałam cicho bez ruchu. Ból w ręce nie ustał, wręcz przeciwnie, był jeszcze większy. Nie miałam pojęcia która jest godzina, gdzie jestem. Tęskniłam za domem i żałowałam, że w ogóle gdzieś wychodziłam.
***
Ostrożnie podkradłam się pod okno. Zobaczyłam matkę Leny i kilku gości. Z jednym się obściskiwała a reszta na to patrzyła. Jeden był łysy, jeden blondyn, dwóch brunetów. Wszyscy mocno zbudowani, poważni, mieli groźnie, pożądliwe wyrazy twarzy. Podobało im się jej towarzystwo. Nigdzie nie widziałam wśród nich Leny. Nieco mnie to uspokoiło. Mój sen się nie spełniał.
Osunęłam się po ścianie budynku. Obok mnie siedział Michał.
- Co robimy?
- Wydaje mi się, że podobna akcja jak wczoraj wieczorem odpada. Jest ich tam czterech i ona.
- Lena?!
- Nie no coś ty, jej matka.
- Ale to nie znaczy, że jej nie ma gdzieś w środku. Skoro wróciła do domu, na pewno zorientowała się, że Leny jakąś chwilę nie ma.
- Myślisz o tym samym co ja?
- Chyba tak.
- Czyli też wydaje Ci się, że to jej sprawka?
- Niestety tak...
- Jak można porwać własne dziecko?!
- Nie wiem. Trzeba być serio powalonym... Damy radę coś z tym zrobić?
- Przydałby się nakaz przeszukania - zaśmiałam się gorzko.
- No ciekawe skąd...
- No właśnie.. - pokręciłam głową - Musimy ogarnąć coś innego.
Obmyśliłam plan ucieczki. Był bardzo prymitywny ale mógł się udać. W końcu to ja lepiej znałam własny dom niż ten łysy. O ile to była posiadłość. Odpadało wydostanie się z tej piwnicy. Swoją drogą, nie wiedziałam że mam taką w domu... Drzwi były jedne, zawsze zamknięte, okien prawdopodobnie brak. Musiałam doprowadzić do tego, żeby wydostać się z tego pomieszczenia. Ale nie dokonam tego sama. Potrzebowałam pomocy z zewnątrz. Nagle, do piwnicy wparowała.... moja matka.
- No i co gówniaro.. myślisz, że przechytrzysz własną matkę?!
- Czego ty ode mnie chcesz?!
- Sama nie wiem, chce mieć cię przy sobie! Jesteś moim dzieckiem czyż nie? - podeszła do mnie i z szyderczym uśmiechem pogłaskała mnie po głowie. Natychmiast się odsunęłam.
- Gardzę Tobą... - powiedziałam.
- Co?! - jej oczy kipiały ze złości - Ty gówniaro!!! - spoliczkowała mnie. Bolało, ale nie tak jak za pierwszym razem. Teraz byłam już tak posiniaczona, że było mi wszystko jedno czy ktoś mnie skopie czy spoliczkuje.
- Zostaw mnie!!
- Oczywiście! Zostawię Cię! Tutaj! Za karę, że uciekłaś z domu w dodatku bezczelnie mnie okradając!
- Jestem pełnoletnia, nic mi nie możesz zrobić! Policja już na pewno mnie szuka, a jak znajdzie to pójdziesz siedzieć. Ty i Ci Twoi pieprzeni faceci...
- Milcz!
Mierzyłyśmy się wzrokiem. Nie wytrzymała i odwróciła głowę.
- Nieważne... i tak tutaj zostaniesz. I to jeszcze długo...
- Chyba żartujesz...
- Zamknij się. Przysięgnij, że jeśli kiedykolwiek jakimś cudem cię stąd wypuszczę, nikomu nic nie powiesz!
Oddychałam ciężko ponieważ od wielu upadków i ciosów bolały mnie żebra.
- Zgoda. Obiecuję, ale wiedz że nigdy ci tego nie wybaczę...
- A ja obiecuję, że przemyślę kwestię twojego pobytu tutaj? Może nawet wyjdziesz do nas i zabawisz się z nami?
Po tych słowach kopnęła mnie i wyszła. Brzydziłam się nią. Nigdy w życiu bym tego nie zrobiła. Zapadła cisza ale niezbyt długa, bo zaraz znów przyszedł jeden z jej towarzyszy.
- Zapłacisz teraz gówniaro, za to co jej zrobiłaś...
- Poczekaj... - powiedziałam do niego cicho. Byłam na wyczerpaniu.
- Czego chcesz?!
- Pozwól mi wyjść do łazienki, muszę... Potem zrobisz ze mną co chcesz... Już mi wszystko jedno.
Popatrzył na mnie groźnie po czym chwycił mnie za ramię.
- Pięć minut - wyszeptał przez zęby.
- Ała!! - krzyknęłam, bo chwycił za uszkodzoną rękę - Puść mnie, ta jest złamana!!
- Oj przestań.. Za bardzo dramatyzujesz... Wyłaź!!
Poprowadził mnie do drzwi a ja resztkami sił wyczołgałam się z piwnicy. Byłam niedaleko korytarza i drzwi wejściowych. Czyli to mój dom... Odzyskałam orientację. Powoli podniosłam się z ziemi i podreptałam do łazienki.
- Pamiętaj, jeśli nie wyjdziesz za pięć minut, wchodzę bez względu na to, co będziesz tam robić!
Skinęłam głową w geście porozumienia.
Weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Teraz albo nigdy. To była moja jedyna okazja.
W rogu jak zawsze stało krzesło na którym składowałyśmy ubrania do prania. Odkopałam je spod sterty ciuchów i podstawiłam pod okno. Plan był taki, że spróbuję się przez nie wyczołgać. Było spore, ale umieszczone nieco wyżej.
- Dwie minuty! - krzyknął przez drzwi. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Kłamiesz! Co najmniej cztery jeszcze!
- Siedź cicho i rób co do Ciebie należy!
Wspięłam się na krzesło podpierając się zdrową ręką. Otworzyłam je na oścież. Było trochę wysoko ale było mi wszystko jedno czy złamie coś jeszcze. Byłam i tak w tragicznym stanie. Chciałam się tylko stąd wydostać.
Klęknęłam na parapecie i zaczęłam przechodzić na drugą stronę. W tym momencie noga poślizgnęła mi się na zewnętrznej części i moje ciało runęło na zewnątrz.
- Osz kurna... - westchnęłam sparaliżowana leżąc na trawie. Udało się. To znaczy, nie do końca... ale zawsze coś! Wydostałam się. Czym prędzej zebrałam się z ziemi. Nie czułam ręki. Teraz tu już na pewno była złamana. Zaczęło mnie też boleć w klatce piersiowej. Całkiem możliwe, że miałam połamane jakieś żebra. Ale nie czas teraz na obdukcję. Spadam stąd. Zaczęłam raczkować wzdłuż muru. Gdy byłam już przy płocie powoli wspierając się na zdrowej ręce, wstałam. Wyszłam na ulicę i pokuśtykałam w stronę mieszkania Weroniki.
Modliłam się tylko o to, żebym zdążyła dotrzeć do zakrętu zanim łysy zorientuje się, że uciekłam.
- Chodź, spadamy stąd. Nie ma co tutaj bezczynnie siedzieć i czekać. W każdej chwili ktoś może wyjść i nas zauważyć...
- Masz rację, nawet nie mamy pewności czy ona tam jest... Na szybko i tak nic sensownego nie wymyślimy.
- Poczekajmy do jutra i zawiadomimy policję. Powiemy, że podejrzewamy gdzie może być, oni zrobią im najazd na chatę, przeszukają. Jeśli ona tam jest, na pewno ją znajdą. Jeśli nie, trudno, pomyślimy gdzie indziej może być.
- Zgadzam się. Jeśli do jutra rana nie wróci, zgłaszamy to.
Wróciliśmy do domu. Zrobiliśmy jeszcze jedną próbę do festiwalu, po czym zrobiliśmy kolację i oglądnęliśmy film. Nie był to dobry pomysł. Nie mogłam się na nim skupić, mimo że Michał cały czas był przy mnie i czule mnie tulił. Nie mogłam się uspokoić. Moje myśli cały czas uciekały do Leny.
Gdzie była? Co robiła? Może tak naprawdę gniewała się na mnie i dlatego uciekła?
Miałam szczerą nadzieję, że nie. Była przecież moją jedyną przyjaciółką, i mimo tych wszystkich problemów, nadal będę ją wspierać. Poradzimy sobie, bywało gorzej.
Film powoli się kończył, a ja złapałam się na tym, że przysnęłam w ramionach Michała.
- Chodźmy już spać... - powiedziałam ziewając - Miałam nieprzespaną ostatnią noc, padam z nóg...
- Jasne kochanie już wyłączam - odpowiedział całując mnie w czoło.
- Wiesz, że jest jeszcze jedna sprawa do omówienia?
- Jaka?
- Wczoraj jak tak siedziałam zrozpaczona w tym chaosie i całą noc rozmyślałam, doszła o pewnych wniosków...
Patrzył na mnie w oczekiwaniu wyjaśnienia.
- Muszę się przeprowadzić.
Ku mojemu zdziwieniu nie zareagował donośnym "Co?!" ani "No chyba żartujesz?!" . Skinął tylko głową na znak porozumienia.
- Rozumiem Cię doskonale. Miałem tak samo, gdy mieszkałem w Warszawie. Miałem już dość Olgi, która wszystkim z zemsty rozpowiadała gdzie mieszkam. Może i nie byłem aż tak popularny, ale tłum fanów, nieznanych mi ludzi pod drzwiami, nie był tym czego się spodziewałem wychodząc rano do szkoły...
- Po prostu za dużo osób które mnie nie lubią i za mną nie przepadają wiedzą gdzie mieszkam. Boję się o własne życie.
- Wiem kochana...
- Ale co z nami?
- Jak to co? Proste. Jeśli tylko Ty się na to zgodzisz, ja pójdę za Tobą nawet na drugi koniec Polski i mogę z Tobą zamieszkać - uśmiechnął się.
- Naprawdę zrobiłbyś to? - po części oczekiwałam takiej odpowiedzi więc zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Dla Ciebie wszystko.
- Muszę to przemyśleć... I skonsultować z Leną. Jak tylko się odnajdzie to...
Przerwałam bo nagle usłyszeliśmy dziwne pukanie i chrobotanie przy drzwiach.
- Słyszałeś to?... - zapytałam zaniepokojona. Serce zaczęło walić mi jak szalone.
- Spokojnie, siedźmy cicho... - odpowiedział szeptem.
Trwaliśmy tak milcząc przez kilka kolejnych kilka sekund, czekając na rozwój wydarzeń.
Nagle, drzwi się otworzyły i w progu salonu stanęła mała postać. Usłyszeliśmy głośne, ciężkie sapanie i łkanie. Głowę miała spuszczoną, włosy poplątane a na sobie czarny top i czarne spodnie.
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na nas. Była okropnie posiniaczona, twarz miała zakrwawiona, po policzkach płynęły jej łzy, ledwo trzymała się na nogach i w dodatku cała trzęsła się ze strachu.
- Lena... - wyszeptałam przerażona i oczy stanęły mi we łzach.
***
Obmyśliłam plan ucieczki. Był bardzo prymitywny ale mógł się udać. W końcu to ja lepiej znałam własny dom niż ten łysy. O ile to była posiadłość. Odpadało wydostanie się z tej piwnicy. Swoją drogą, nie wiedziałam że mam taką w domu... Drzwi były jedne, zawsze zamknięte, okien prawdopodobnie brak. Musiałam doprowadzić do tego, żeby wydostać się z tego pomieszczenia. Ale nie dokonam tego sama. Potrzebowałam pomocy z zewnątrz. Nagle, do piwnicy wparowała.... moja matka.
- No i co gówniaro.. myślisz, że przechytrzysz własną matkę?!
- Czego ty ode mnie chcesz?!
- Sama nie wiem, chce mieć cię przy sobie! Jesteś moim dzieckiem czyż nie? - podeszła do mnie i z szyderczym uśmiechem pogłaskała mnie po głowie. Natychmiast się odsunęłam.
- Gardzę Tobą... - powiedziałam.
- Co?! - jej oczy kipiały ze złości - Ty gówniaro!!! - spoliczkowała mnie. Bolało, ale nie tak jak za pierwszym razem. Teraz byłam już tak posiniaczona, że było mi wszystko jedno czy ktoś mnie skopie czy spoliczkuje.
- Zostaw mnie!!
- Oczywiście! Zostawię Cię! Tutaj! Za karę, że uciekłaś z domu w dodatku bezczelnie mnie okradając!
- Jestem pełnoletnia, nic mi nie możesz zrobić! Policja już na pewno mnie szuka, a jak znajdzie to pójdziesz siedzieć. Ty i Ci Twoi pieprzeni faceci...
- Milcz!
Mierzyłyśmy się wzrokiem. Nie wytrzymała i odwróciła głowę.
- Nieważne... i tak tutaj zostaniesz. I to jeszcze długo...
- Chyba żartujesz...
- Zamknij się. Przysięgnij, że jeśli kiedykolwiek jakimś cudem cię stąd wypuszczę, nikomu nic nie powiesz!
Oddychałam ciężko ponieważ od wielu upadków i ciosów bolały mnie żebra.
- Zgoda. Obiecuję, ale wiedz że nigdy ci tego nie wybaczę...
- A ja obiecuję, że przemyślę kwestię twojego pobytu tutaj? Może nawet wyjdziesz do nas i zabawisz się z nami?
Po tych słowach kopnęła mnie i wyszła. Brzydziłam się nią. Nigdy w życiu bym tego nie zrobiła. Zapadła cisza ale niezbyt długa, bo zaraz znów przyszedł jeden z jej towarzyszy.
- Zapłacisz teraz gówniaro, za to co jej zrobiłaś...
- Poczekaj... - powiedziałam do niego cicho. Byłam na wyczerpaniu.
- Czego chcesz?!
- Pozwól mi wyjść do łazienki, muszę... Potem zrobisz ze mną co chcesz... Już mi wszystko jedno.
Popatrzył na mnie groźnie po czym chwycił mnie za ramię.
- Pięć minut - wyszeptał przez zęby.
- Ała!! - krzyknęłam, bo chwycił za uszkodzoną rękę - Puść mnie, ta jest złamana!!
- Oj przestań.. Za bardzo dramatyzujesz... Wyłaź!!
Poprowadził mnie do drzwi a ja resztkami sił wyczołgałam się z piwnicy. Byłam niedaleko korytarza i drzwi wejściowych. Czyli to mój dom... Odzyskałam orientację. Powoli podniosłam się z ziemi i podreptałam do łazienki.
- Pamiętaj, jeśli nie wyjdziesz za pięć minut, wchodzę bez względu na to, co będziesz tam robić!
Skinęłam głową w geście porozumienia.
Weszłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Teraz albo nigdy. To była moja jedyna okazja.
W rogu jak zawsze stało krzesło na którym składowałyśmy ubrania do prania. Odkopałam je spod sterty ciuchów i podstawiłam pod okno. Plan był taki, że spróbuję się przez nie wyczołgać. Było spore, ale umieszczone nieco wyżej.
- Dwie minuty! - krzyknął przez drzwi. Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Kłamiesz! Co najmniej cztery jeszcze!
- Siedź cicho i rób co do Ciebie należy!
Wspięłam się na krzesło podpierając się zdrową ręką. Otworzyłam je na oścież. Było trochę wysoko ale było mi wszystko jedno czy złamie coś jeszcze. Byłam i tak w tragicznym stanie. Chciałam się tylko stąd wydostać.
Klęknęłam na parapecie i zaczęłam przechodzić na drugą stronę. W tym momencie noga poślizgnęła mi się na zewnętrznej części i moje ciało runęło na zewnątrz.
- Osz kurna... - westchnęłam sparaliżowana leżąc na trawie. Udało się. To znaczy, nie do końca... ale zawsze coś! Wydostałam się. Czym prędzej zebrałam się z ziemi. Nie czułam ręki. Teraz tu już na pewno była złamana. Zaczęło mnie też boleć w klatce piersiowej. Całkiem możliwe, że miałam połamane jakieś żebra. Ale nie czas teraz na obdukcję. Spadam stąd. Zaczęłam raczkować wzdłuż muru. Gdy byłam już przy płocie powoli wspierając się na zdrowej ręce, wstałam. Wyszłam na ulicę i pokuśtykałam w stronę mieszkania Weroniki.
Modliłam się tylko o to, żebym zdążyła dotrzeć do zakrętu zanim łysy zorientuje się, że uciekłam.
***
- Chodź, spadamy stąd. Nie ma co tutaj bezczynnie siedzieć i czekać. W każdej chwili ktoś może wyjść i nas zauważyć...
- Masz rację, nawet nie mamy pewności czy ona tam jest... Na szybko i tak nic sensownego nie wymyślimy.
- Poczekajmy do jutra i zawiadomimy policję. Powiemy, że podejrzewamy gdzie może być, oni zrobią im najazd na chatę, przeszukają. Jeśli ona tam jest, na pewno ją znajdą. Jeśli nie, trudno, pomyślimy gdzie indziej może być.
- Zgadzam się. Jeśli do jutra rana nie wróci, zgłaszamy to.
Wróciliśmy do domu. Zrobiliśmy jeszcze jedną próbę do festiwalu, po czym zrobiliśmy kolację i oglądnęliśmy film. Nie był to dobry pomysł. Nie mogłam się na nim skupić, mimo że Michał cały czas był przy mnie i czule mnie tulił. Nie mogłam się uspokoić. Moje myśli cały czas uciekały do Leny.
Gdzie była? Co robiła? Może tak naprawdę gniewała się na mnie i dlatego uciekła?
Miałam szczerą nadzieję, że nie. Była przecież moją jedyną przyjaciółką, i mimo tych wszystkich problemów, nadal będę ją wspierać. Poradzimy sobie, bywało gorzej.
Film powoli się kończył, a ja złapałam się na tym, że przysnęłam w ramionach Michała.
- Chodźmy już spać... - powiedziałam ziewając - Miałam nieprzespaną ostatnią noc, padam z nóg...
- Jasne kochanie już wyłączam - odpowiedział całując mnie w czoło.
- Wiesz, że jest jeszcze jedna sprawa do omówienia?
- Jaka?
- Wczoraj jak tak siedziałam zrozpaczona w tym chaosie i całą noc rozmyślałam, doszła o pewnych wniosków...
Patrzył na mnie w oczekiwaniu wyjaśnienia.
- Muszę się przeprowadzić.
Ku mojemu zdziwieniu nie zareagował donośnym "Co?!" ani "No chyba żartujesz?!" . Skinął tylko głową na znak porozumienia.
- Rozumiem Cię doskonale. Miałem tak samo, gdy mieszkałem w Warszawie. Miałem już dość Olgi, która wszystkim z zemsty rozpowiadała gdzie mieszkam. Może i nie byłem aż tak popularny, ale tłum fanów, nieznanych mi ludzi pod drzwiami, nie był tym czego się spodziewałem wychodząc rano do szkoły...
- Po prostu za dużo osób które mnie nie lubią i za mną nie przepadają wiedzą gdzie mieszkam. Boję się o własne życie.
- Wiem kochana...
- Ale co z nami?
- Jak to co? Proste. Jeśli tylko Ty się na to zgodzisz, ja pójdę za Tobą nawet na drugi koniec Polski i mogę z Tobą zamieszkać - uśmiechnął się.
- Naprawdę zrobiłbyś to? - po części oczekiwałam takiej odpowiedzi więc zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Dla Ciebie wszystko.
- Muszę to przemyśleć... I skonsultować z Leną. Jak tylko się odnajdzie to...
Przerwałam bo nagle usłyszeliśmy dziwne pukanie i chrobotanie przy drzwiach.
- Słyszałeś to?... - zapytałam zaniepokojona. Serce zaczęło walić mi jak szalone.
- Spokojnie, siedźmy cicho... - odpowiedział szeptem.
Trwaliśmy tak milcząc przez kilka kolejnych kilka sekund, czekając na rozwój wydarzeń.
Nagle, drzwi się otworzyły i w progu salonu stanęła mała postać. Usłyszeliśmy głośne, ciężkie sapanie i łkanie. Głowę miała spuszczoną, włosy poplątane a na sobie czarny top i czarne spodnie.
Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na nas. Była okropnie posiniaczona, twarz miała zakrwawiona, po policzkach płynęły jej łzy, ledwo trzymała się na nogach i w dodatku cała trzęsła się ze strachu.
- Lena... - wyszeptałam przerażona i oczy stanęły mi we łzach.